Antybohaterowie w serialach to nie jest nic nowego. Osoby złe, zepsute, antypatyczne, ale mające w sobie coś, co sprawia, że oglądamy ich losy z zaciekawieniem. W pewnym sensie wzbudzają oni sympatię tym, jak są wewnętrznie zniszczeni; tym, jaki mają charakter i osobowość; oraz tym,  jak się zachowują. Gdy poszczególne elementy nie wchodzą na swoje miejsce, śmiało możemy powiedzieć, że serial ma problem. Tak też jest właśnie z tytułową Girlboss. Bohaterką jest młoda dwudziestokilkuletnia dziewczyna, która nie chce dorosnąć, bo dla niej "dorosłość zabija marzenia". Osoba egoistyczna, narcystyczna, antypatyczna, a co najgorsze – po prostu głupia i pusta. Jej zachowania w całym sezonie to całe spektrum stereotypowej pustej hipsterki, która ma wyraźny problem ze sobą i kontaktami z innymi ludźmi. Wielokrotnie jej absurdalne reakcje i i dziwaczne decyzje po prostu irytują – wiecie, tak mocno, aż chce się wyłączyć odcinek, bo trudno oglądać dalej. Takich sytuacji jest niesamowicie dużo w całym sezonie, ale – co jest też najgorsze – przeważa w tym aspekcie pierwsza połowa. Wtedy, kiedy powinniśmy się z nią w jakiś sposób zaprzyjaźniać, poznawać, może pojawić się ochota życzenia śmierci bohaterce lub po prostu chęć porzucenia serialu. Sophia jest jedną z największych wad tego serialu. A co najgorsze jest w tym pewna dziwna skrajność. Poza czynnikiem działającym na nerwy, o którym już napisałem, są momenty, gdzie może się ona podobać. Te ludzkie wydarzenia w jej życiu, które wyzwalają emocje, pokazują ją jako kogoś zniszczonego traumami życia, kiedy nie potrafi poradzić sobie z tym, kim tak naprawdę chce być. Kogoś, kto ma trudne relacje z ojcem, nie potrafi nawiązać związku z mężczyzną i ma problemy w przyjaźni. To wtedy Britt Robertson pokazuje klasę w tej roli. Wyzwala serce postaci i szczerze potrafi poruszyć emocje. Sprawić, że choć przez chwilę widzimy prawdziwego człowieka z krwi i kości, a nie zestaw najbardziej irytujących cech wsadzonych w stereotyp nudnej i nieciekawej postaci. Problem polega na tym, że szybko tego typu motywy i ich znaczenie są niwelowane przez kolejne jej zachowania czy głupoty. Naprawdę szkoda, bo aktorka daje z siebie wiele w tym serialu i choć nigdy nie widziałem w niej wielkiego talentu, pokazała coś innego, nowego i ciekawego. Szkoda, że tych momentów, gdzie można jej współczuć jest tak niewiele w porównaniu do tych, które niszczą potencjał serialu. Fabularnie jest to dość sztampowa historia umoczona w specyficznym sosie. Mamy więc standardowe "od zera do milionera" w bardziej kameralnym wydaniu. Widzimy, jak z prędkością światła osiąga sukces, wpadając na kilka wybojów po drodze. To samo w sobie też może wywoływać mieszane odczucia. Z jednej strony tego typu historie mają w sobie coś inspirującego, ciekawego i wartego uwagi. Z drugiej jednak jestem przekonany, że sprzedawanie przerobionych ciuchów na ebayu nie jest czymś atrakcyjnym z punktu widzenia widza. Nie jest to interes ekscytujący, emocjonujący czy posiadający wiele zwrotów akcji. Tak naprawdę jedynie problemy na jakie natrafia Sophia zmieniają trochę postrzeganie tego wątku i dodaje wyrazu. Dlatego koniec końców w rozłożeniu na cały sezon jest to wątek nierówny. Raz nudzi, nieciekawi, raz ma niezłe pomysły i motywy. Wbrew pozorom to w tym momencie bohaterka i jej życie stają się najciekawszą częścią serialu, nie jej droga w karierze. Otwarcie się mówi, że Girlboss to serial komediowy, ale to w zasadzie nie do końca prawda. Jest to komediodramat, w którym twórcy nie do końca wiedzieli, jak dobrze połączyć te dwa gatunki. Tak naprawdę tylko cały wątek z Gail, konkurentki Sophii, jest naprawdę mocny komediowo. Głównie zasługa leży w Melanie Lynskey, która nadaje swojej postaci cudnej dziwności, a pomysły na gagi są kapitalne. Na przykład zwizualizowano w serialu rozmowę na forum internetowym w postaci okrągłego stołu, przy którym siedzą rozmówcy ze swoimi nickami na plakietce. Mówią oczywiście w takiej samej formie, jak pisze się na forum, więc całość ma fantastyczny wydźwięk i wypada naprawdę zabawnie. Kłopot w tym, że poza tym jednym wątkiem, który jest w trzech odcinkach, humor jest przeciętny i jest go niewiele. A jednocześnie część dramatyczna nie przekonuje przez irytującą i słabo rozpisaną bohaterkę. Nie tego jednak oczekujemy po serialu produkcji Netflixa. Pomimo wszelkich wad, których jest pełno w tym serialu, nie ogląda się go źle. Te 13 odcinków mija szybko, w miarę przyjemnie i lekko, ale nie czuć, by był to seans wartościowy. Wychodzi z tego zapychacz czasu, który jest dobry, gdy nie mamy co oglądać. Tylko że... obecnie to raczej widz ma w czym przebierać, bo seriali jest pełno. Taka przeciętna, niedopracowana i nierówna rzecz, jak Szefowa to pozycja jednak mało ciekawa. Być może osoby, które mniej więcej były w wieku bohaterki, poczują w tym jakaś nostalgię, która uprzyjemni im seans. Inni mogą poczuć, że nie jest to rozrywka warta uwagi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj