Horrible Bosses 2 ("Horrible Bosses 2") kontynuują przygody trójki bohaterów, którzy wcześniej w pocie czoła rozprawili się ze swoimi przełożonymi. Co prawda początkowo ich plan zakładał pozbycie się ich na zawsze, ale ostatecznie do tak drastycznych czynów na szczęście nie doszło. Cała paczka natomiast i tak mogła cieszyć się lepszymi perspektywami na życie. Skutecznie pozbyli się swoich szefów, by w części 2. postawić na swój własny biznes i nimi zostać.
Choć wypada zaznaczyć, że film Seana Andersa nie należy do szczególnie nieudanych, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest on zwyczajnie niepotrzebny. Szefowie wrogowie stali się podobnym przypadkiem jak niegdyś Kac Vegas – nie było pomysłu na dalsze przygody bohaterów, ale wynik w box office był tak imponujący, że nie mogłoby się obyć bez sequela. Reżyser Todd Phillips stanął wtedy przed wyborem: powtórzyć schemat oryginału albo zaproponować coś w zupełnie innym stylu. Wybrał to pierwsze, co niestety zupełnie się nie sprawdziło. Los jednak spłatał mu figla i sukces kasowy pozwolił mu wypróbować jeszcze tę drugą opcję. Phillips i tym razem poległ, sprawiając, że dwa ostatnie filmy z serii można było zaliczyć jako typowe skoki na kasę.
Przed twórcami "Szefów wrogów" pojawiła się zagwozdka podobna do tej wspomnianej wyżej – zaserwować widzom powtórkę z rozrywki czy spróbować wymyślić coś nieco innego? Ostatecznie zdecydowano się te dwa konkurencyjne dla siebie pomysły połączyć. W zapomnienie poszedł zgodny z simpsonowską sentencją Homera ("Zabić swojego szefa? Czy odważę się żyć amerykańskim snem?") koncept pozbycia się przełożonych, ale jednocześnie fabuła nadal opiera się na konflikcie pracownik-zwierzchnik. Trójka głównych bohaterów w sequelu zostaje oszukana przez kogoś, kto miał im pomóc w rozkręceniu firmy, i by ratować swoją skórę, wymyśla skomplikowany plan porwania syna tej osoby. Jak to zawsze bywa, szybko się okazuje, że nic nie idzie po ich myśli.
[video-browser playlist="632759" suggest=""]
W rezultacie otrzymujemy więc parę świetnych żartów (niestety większość z nich pokazano już w zwiastunach) bez wyraźnego motywu przewodniego. Ot, skoro ktoś pojawił się w części pierwszej, niech powróci też i w drugiej. Na przykład wątek uzależnionej od seksu bohaterki granej przez Jennifer Aniston - choć prześmieszny, tak naprawdę nijak ma się do reszty. Ten sam pozostał też humor, bo bohaterowie nadal cały czas rzucają wulgarnymi, homofobicznymi i mizoginistycznymi tekstami. Tyle że znów wypada zaznaczyć – nie są one tak dobre jak te w oryginale i przypominają raczej zlepek tego, co wycięto z poprzedniego scenariusza.
Czytaj również: Christoph Waltz jako czarny charakter w "Bond 24"
Film w ogóle opiera się wyłącznie na charyzmie grających w nich aktorów. Fakt, że są to Jason Bateman, Charlie Day, Jason Sudeikis, Jamie Foxx czy Kevin Spacey, czyni z całości produkt co najmniej warty sprawdzenia, ale niestety wyraźnie brakowało pomysłów. Albo też wszystko, co było do powiedzenia, zostało już powiedziane.