Fabuła nowego epizodu skupia się na konsekwencjach napadu na magazyn saletry, dokonanego przez ekipę Jamesa Delaneya. Sam magazyn należał do Korony, jednak był pod ochroną Kompanii Wschodnioindyjskiej. Ograbienie go stało się doskonałym pretekstem dla księcia regenta, aby rozprawić się ze swoim przeciwnikiem na własnym terenie. Kompania w tym czasie zaostrza poszukiwania winnych kradzieży, jednak Delaney i spółka bez skrupułów rozprawiają się z ludźmi wysłanymi przez sir Stuarta Stange'a. Dostajemy także dokończenie ciekawego cliffhangera z poprzedniego odcinka, mianowicie pojedynku pomiędzy Jamesem a Thornem. Postać Delaneya, w którą w genialnym stylu wciela się Tom Hardy, z odcinka na odcinek coraz bardziej przedstawiana jest jako czarny charakter, antybohater, a nie człowiek, z którym chcemy się utożsamiać. To postać, której w pewnych momentach nie chcemy kibicować, napawa nas odrazą, jednak coś przykuwa naszą uwagę i jesteśmy ciekawi, co zaraz zrobi na ekranie. Ten odcinek już dobitnie pokazał, że Jamesowi bliżej do ulicznego zakapiora niż do biznesmena w eleganckich ciuchach. Doskonale ukazują to sceny, w których Delaney oraz jego poplecznicy w bardzo brutalny i krwawy sposób pozbywają się szpiegów wysłanych przez Kompanię. To, że twórcy lubią bawić się w tej produkcji konwencjami od thrillera po horror, jeszcze bardziej sprzyja mrocznemu rozwojowi głównego bohatera serialu. Hardy świetnie czuję się w tej roli. Pokazuję cały czas pewien rodzaj stonowanego demonizmu swojej postaci. Delaney w jego wykonaniu jest niczym bestia trzymana na łańcuchu, która jednak czasami zrywa się, aby zaspokoić żądze. To, w jaki sposób Hardy odgrywa tego bohatera, ogląda się naprawdę dobrze. Ciekawy jest także rozwój wątku romantycznego, który w tym odcinku został jeszcze bardziej podsycony poprzez scenę pojedynku, zresztą zrealizowaną w znakomity, ponury sposób. Poranna mgła, brudne ubrania pojedynkujących sprawiły, że scena mimo całej swojej powagi i napięcia nabrała dodatkowego, mrocznego wyrazu. Thorne, któremu James darował życie, w bardzo dziwny sposób chce odzyskać miłość własnej żony. Traktuje ukochaną, jakby była opętana, co doprowadza do ciekawego wprowadzenia wątku w konwencji horroru, czyli egzorcyzmów odprawianych na Zilphie. Tutaj też dostaliśmy bardzo dobry cliffhanger na koniec odcinka, ponieważ wydaję się, że siostra Delaneya naprawdę jest opętana i – o zgrozo! zrodziły się w niej mordercze skłonności. Wątek miłosny w tym serialu od początku był specyficzny, jednak to w piątym odcinku nabrał pełni swojej dziwności, a nawet okrucieństwa. Jedynym błędem tego odcinka jest gigantyczne nagromadzenie wątków, które tutaj mogą doprowadzić do tego, że widz będzie naprawdę pogubiony w całej akcji serialu. Każdy wątek bowiem ma jakieś dwie, trzy swoje intrygi poboczne, a nie wszystkie z nich są zgrabnie połączone. Mamy zatem oprócz kwestii produkcji prochu, nowy motyw z francuskim eksperymentem. W intrydze walki pomiędzy Koroną a Kompanią mamy nową historię związaną z zatonięciem statku Influence. Sam piąty odcinek zawarł w sobie prawie dziesięć wątków głównych i pobocznych, przez co do narracji czasami wkrada się chaos. Jednak myślę, że twórcy w kolejnych odcinkach zgrabnie zawiążą je wszystkie. Twórcy w najnowszym odcinku Taboo stanęli na wysokości zadania i zapewnili widzom dobrą, inteligentną i miejscami wstrząsającą rozrywkę. Nie ustrzegli się przy tym drobnych błędów, jednak jak do tej pory Tabu jest świetną pozycją na obecnej mapie serialowej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj