Oglądając ostatnie sceny Taboo, można odnieść wrażenie, że wszystkie wydarzenia mające miejsce w serialu prowadziły do kilkunastominutowej, epickiej bitwy w porcie. Był to z pewnością punkt kulminacyjny serii i dobry prognostyk przed ewentualnym kolejnym sezonem. Taboo jest najbardziej efektowne wtedy, gdy stawia na nieskrępowaną akcję. Po co tracić czas na przydługie dialogi, zbędne pertraktacje czy nudnawe romanse? Róbmy to w czym jesteśmy najlepsi. Twórcy Taboo pokazali nam świetnie zrealizowany motyw batalistyczny stanowiący wizytówkę ich umiejętności. Wracając pamięcią do poprzednich epizodów, można zauważyć, że podobnych motywów było w serialu jak na lekarstwo. Wielka szkoda, bo warstwa techniczna Tabu nadaje się idealnie do podobnych rozwiązań. Wydaje mi się, że bitwa odznaczała się dużo większą kreatywnością w poszczególnych scenach niż na przykład kolejne nieudane podstępy Kompanii Wschodnioindyjskiej. Niestety pozostałe wydarzenia z ostatniego odcinka pod względem logiki opowieści wołają o pomstę do nieba. Budowany przez ponad sześć epizodów wątek miłosny okazał się zupełnie bez znaczenia. Zilpha popełnia samobójstwo z żalu po odrzuceniu przez swojego przyrodniego brata, co zupełnie okazało się nie mieć wpływu na główną oś fabularną. James Delaney jeszcze na początku odcinka był w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Finalnie udaje mu się jednak wystrychnąć na dudka zarówno Koronę, jak i Kompanię i Amerykanów. Wszystko dzięki nabitemu pistoletowi i sile perswazji swojej drużyny. Jeśli kilku rzezimieszków może tak łatwo zagrać na nosie londyńskim tuzom, to po co ta cała siedmioodcinkowa intryga? Po co rozpoczynać wielominutowe dyskusje, spiski i fortele, jeśli zawiązywaną mozolnie intrygę można zakończyć, eliminując w prostacki sposób najważniejszych przeciwników biznesowych Jamesa? Jaki sens miało budowanie sylwetek wielu ciekawych postaci (Helga, Dumbarton, Strange), kiedy finalnie ich rola sprowadza się jedynie do kolejnych ofiar na drodze naszego protagonisty? Takich nieścisłości i błędów fabularnych w całej serii nazbierało się wiele. Serial na siłę chciał zostać intelektualną ambitną rozrywką. Twórcy ewidentnie pragnęli dorównać wyrafinowanym produkcjom HBO, wprowadzając niezliczoną ilość wątków i postaci. Niestety opowieść została poprowadzona niewłaściwie. Scenarzyści pogubili się gdzieś w połowie drogi, przez co zarówno główna oś fabularna, jak i motywy poboczne straciły jakąkolwiek logikę i równowagę. Na szczęście efektowna scena akcji w końcówce zmienia ton odcinka całkowicie. Taboo to produkcja zrealizowana w perfekcyjny sposób. Podczas dynamicznych wydarzeń pokazuje swoje najlepsze strony. To jest kierunek dla twórców w ewentualnej przyszłości. Warto skupić się na nieskrępowanej akcji kosztem zbędnych i przegadanych dłużyzn. Nie każdy serial musi być wykwintnym i ambitnym daniem dla koneserów. Prosta rozrywka też potrafi być fajna, szczególnie gdy jej realizacja jest na wysokim poziomie, a w rolach głównych obsadzeni są charyzmatyczni aktorzy. Potyczka w porcie i wcześniejsze wydarzenia dość mocno uszczupliły pulę pierwszo i drugoplanowych bohaterów. Taki zabieg fabularny jest wielką szansą na nowy początek w ewentualnym drugim sezonie. Ekipa Jamesa podąża w nieznane. Może to być zapowiedź wielkiej przygody, pełnej świeżych, ekscytujących pomysłów. Jeśli twórcy pójdą po rozum do głowy, kierując się krytycznymi opiniami na temat swojego dzieła, być może ton opowieści zmieni się znacząco, stając się czymś bardziej porywającym. Trzeba powiedzieć jasno, że pierwszy sezon zawiódł nadzieje wielu fanów mocnego kina. Ja osobiście liczę na to, że ostatnie minuty ósmego odcinka będzie można uznać za nowy początek serialu Taboo, który dopiero w kolejnych sezonach rozwinie skrzydła.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj