Serię odcinków poświęconych rodzeństwu Pearsonów zamknęła historia Randalla, która przyniosła kilka chwytających za serce momentów. Mimo to widzowie mieli prawo liczyć na większą dawkę emocji, jak na jesienny finał sezonu Tacy jesteśmy.
Dziesiąty odcinek
This Is Us był już ostatnim z serii poświęconej Wielkiej Trójce. Co łatwo zauważyć, wspólną cechą wszystkich epizodów było to, że każdy z rodzeństwa przeżywał w teraźniejszości dużą stratę. Kevin zgubił sentymentalny wisiorek, Kate straciła dziecko, a Randall – któremu dedykowano najnowszy odcinek – musiał się pożegnać z Deją, ponieważ jej biologiczna matka opuściła więzienie. Sceny na podjeździe potrafiły doprowadzić do łez, ale był to pozytywny rodzaj wzruszenia, że ta historia zakończyła się dobrze. Poza tym nie poruszałyby one aż tak, gdyby nie fantastyczna gra aktorów, którzy swoją naturalnością budowali tą całą uczuciową, ciepłą i rozczulającą otoczkę. Sterling K. Brown był – jak zwykle – fantastyczny, ale trzeba pochwalić młodą Lyric Ross, która wlała w swoją bohaterkę ten hipnotyzujący urok i wrażliwość. Idealnie pasowała do serialu i miejmy nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie z tą bohaterką.
Podobnie jak w przypadku poronienia Kate, twórcy również poważnie podeszli do tematu adopcji i rodziny zastępczej, pokazując jej jasne i ciemne strony. Pearsonowie chcieli nawet walczyć o prawo do opieki nad Deją, ponieważ tak się do niej przywiązali, a do tego Shauna nie wzbudzała ich zaufania przez swoje nadpobudliwe czy nawet trochę agresywne reakcje. Dlatego doskonale zadziałała tutaj retrospekcja związana z historią Williama, który wyjaśnił swojemu synowi, dlaczego nigdy nie próbował się z nim spotkać. Zarówno mały Randall, jak i Deja mieli już ułożone życie, a rodzice spełnili swoją rolę opiekunów zastępczych. To podobieństwo i pewnego rodzaju powtarzalność sytuacji – które też w zabawny i pokręcony sposób nasz bohater porównał do gry w Pac-mana – zadziałało lepiej, niż jakby cała sprawa miała się skończyć na przykład w sądzie. Znowu też do
Tacy jesteśmy wpleciono fantazjowanie o tym, jak mogłoby się potoczyć życie, gdyby zostały podjęte inne decyzje, ale tak naprawdę niczemu one nie służą. Natomiast przyjemnie było znowu zobaczyć Rona Cephasa Jonesa w roli Williama, który emanuje ciepłem, mądrością i doświadczeniem. Zawsze, gdy się pojawia to historia staje się pełniejsza, bardziej filozoficzna i podnosząca na duchu.
Zgodnie z przewidywaniami, retrospekcje Randalla nie okazały się zbyt interesujące, ale przynajmniej poznaliśmy trochę lepiej samego bohatera, szukającego swojej tożsamości i równowagi życiowej. Na pewno na uwagę zasługuje dojrzała, męska rozmowa Jacka z synem, w której podzielił się swoimi przeżyciami związanymi z wojną w Wietnamie. Można było dostrzec, że między tą dwójką nawiązała się nić wzajemnego zrozumienia, a okazane wsparcie na pewno też wpłynęło na młodego Randalla budująco. Milo Ventimiglia w takich scenach zawsze brzmi niesamowicie prawdziwie, a każda rozmowa nabiera bardziej emocjonalnego charakteru. Nawet jeśli nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło w ich podróży do Howard University, to i tak miało to swój klimat.
Z kolei końcówka odcinka nieco rozczarowało. Rok temu przed przerwą świąteczną żegnaliśmy naszych bohaterów potężnym cliffhangerem, gdzie wydawało się, że Toby doznał ataku serca. Tym razem Kevin został „tylko” przyłapany na jeździe pod wpływem alkoholu z Tess, jako pasażerką na tylnym siedzeniu auta. Raczej Beth i Randall nie zabiją w dosłownym tego słowa znaczeniu naszą gwiazdę filmową, więc na kolejny odcinek – już w nowym roku – nie będziemy czekać w napięciu i niepewności. Szkoda, bo
Tacy jesteśmy czasem potrafi zaskoczyć taką końcówką, że trzeba zbierać szczękę z podłogi. Perspektywa pomocy i wspierania Kevina – kiedy już odkryją prawdziwą przyczynę jego nałogu – nie brzmi przesadnie ekscytująco.
Number Three to oczywiście bardzo dobry, przemyślany i solidny odcinek, tak jak dwa poprzednie, gdzie można było się wzruszyć w kilku momentach. Jednak zabrakło jakiegoś mocniejszego akcentu w końcówce, jak na jesienny finał sezonu. Na szczęście niezbyt satysfakcjonujący cliffhanger nie wpłynął na pozytywny odbiór całego epizodu. Natomiast dosyć złowieszczo wyglądał napis „game over” na ekranie telewizora, ponieważ zapowiada on najprawdopodobniej wyjawienie informacji na palące pytanie, w jaki sposób umarł Jack. Z drugiej strony nieco spokojniejsze zakończenie emanowało optymizmem, ponieważ Randall i Beth są otwarci na przyjęcie nowego dziecka pod swój dach, co twórcy zasugerowali nam, pokazując chłopca w towarzystwie kobiety z opieki społecznej. Możemy być pewni, że w nowym roku czekają nas kolejne dobrze napisane, wzruszające i pokrzepiające odcinki
Tacy jesteśmy. Ten serial po prostu nie zawodzi!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h