W trzecim odcinku This Is Us w końcu fabuła posunęła się śmiało naprzód, więc od razu wzrósł poziom zainteresowania. Niespodziewanie na pierwszy plan wysunął się Kevin, który częściej zapewniał nieco rześkiego humoru w serialu niż poważniejszych momentów. Tym razem zrobiło się bardzo emocjonalnie i to głównie za sprawą gościa specjalnego – Sylvestra Stallone'a! Zabawnie się słuchało opowieści Kate o ojcu, który był wielkim fanem tego słynnego aktora, ponieważ Milo Ventimiglia wcielający się w Jacka ponad 10 lat temu zagrał z nim w filmie Rocky Balboa. Natomiast Stallone odegrał w epizodzie znacznie ważniejszą rolę niż Ron Howard, który znowu pojawił się na kilka sekund podczas kręcenia filmu Pearsona. Nie tylko od razu zyskał sympatię widzów po miłej i otwartej rozmowie z Kate, ale również jego piękne i ciepłe słowa do Kevina o wspomnieniach potrafiły chwycić za serce i dać do myślenia. Niby taki twardziel z wyglądu, a tutaj pokazał swoją wrażliwą oraz czarującą stronę i zdecydowanie skradł tę część odcinka. Stallone wzbudza wielkie emocje wśród widzów, ale również jego słowa zrobiły wrażenie na Kevinie. Po raz pierwszy zobaczyliśmy go tak wzburzonego i poruszonego. Szybko okazało się, że nie uporał się z żałobą po ojcu, czego efektem było bardzo nieprzyjemne spięcie z Kate, która ten etap ma już za sobą. Aktorzy wykonali tutaj niezłą robotę, bo czuć było te buzujące w środku uczucia mimo, że nie za wiele zostało powiedziane o przyczynach śmierci Jacka, a wydają się być one tu kluczową kwestią. Natomiast końcówka odcinka bardzo zaskoczyła, kiedy Kevin sięgnął po fiolkę z tabletkami po tym, jak łamiącym się głosem zakończył rozmowę z bliźniaczką. Ten wątek stał się wyjątkowo ciekawy zważywszy, że sytuacja z kontuzją kolana powtarza się w najważniejszym momencie jego kariery, a wspomnienia i emocje z nastoletniego okresu powracają. Historia Kevina ma potencjał na doprowadzenie widzów do łez, a twórcy Tacy jesteśmy na pewno z tej sposobności skorzystają. Równie interesujący był też wątek Randalla i Beth, którzy zostali rodzicami zastępczymi 12-letniej dziewczynki o imieniu Deja. Atmosfera w perfekcyjnym domu Pearsonów zmieniła się na pełną napięcia i niepewności po tym, jak nowa lokatorka przestraszyła się stanowczej reakcji Randalla. To był mocny moment, który wiele mówi o dramacie dziewczynki oraz o tym, jak trudne zadanie stoi przed małżeństwem. Pierwszy krok ku wzajemnemu zaufaniu poczynił Randall, opowiadając o swojej przeszłości, a także przekonując Deję, że widzi w niej samego siebie. Przewijające się przez cały odcinek retrospekcje młodego Pearsona, który poszukiwał biologicznej matki, sprawiły, że jego przemowa stała się jeszcze bardziej przejmująca i szczera. Sam Sterling K. Brown też zagrał tutaj wyśmienicie. Bardzo ciekawi, z jakimi jeszcze problemami będą się mierzyć Pearsonowie w kolejnych epizodach. Warto wspomnieć o małej Annie, która potrafi rozczulić każdego. Scena z Williamem, kiedy to przekonywała go, aby został w domu, była urocza i pełna ciepła. Córka Randalla jest tak słodka i niewinna, że nawet Deja uwierzyła jej, że nie ma się czego obawiać w ich domu. Faithe Herman, która gra Annie, pewnie skradła serce niejednemu widzowi. Taka utalentowana dziecięca aktorka w serialu to prawdziwy skarb. Z kolei najmniej zajmująco wypadł wątek Jacka i Rebeki. Tutaj oglądamy, jak oboje pracują nad swoim małżeństwem i szukają wzajemnego zrozumienia. Najtrudniej przychodzi to Jackowi, który stara się przezwyciężać swoje słabości, ale jest mu bardzo ciężko. Tym razem otrzymaliśmy kilka solidnych dialogów, gdzie znowu Milo Ventimiglia skupia na sobie całą uwagę. Szkoda, że tak powoli rozwija się ta historia, bo w porównaniu do pozostałych wątków nieco nuży, ale z drugiej strony droga ku trzeźwości jest trudna i wyboista, więc nie ma, co się dziwić, że to trochę potrwa. Warto zapamiętać z retrospekcji psa jedzącego burgery, o którym już parę razy wspominano w pierwszym sezonie, ponieważ ma odegrać ważną rolę w życiu rodziny Pearsonów. Twórcy nie zapominają o podrzucaniu widzom wskazówek dotyczących śmierci Jacka, a ten zwierzak wbrew pozorom ma dużo z nią wspólnego. Déjà Vu to bardzo solidny i wciągający odcinek, ponieważ fabuła idzie do przodu, bez powielania pomysłów z poprzedniej serii. Również mniejsza rola Kate w epizodzie przyczyniła się do tego, że postać Kevina dostała swoje pięć minut. Wspaniałe wejście miał Sylvester Stallone, którego pojawienie się w serialu nie ograniczyło się do krótkiego cameo, aby tylko urozmaicić odcinek, ale mocno wpłynął na bohaterów. Takie gościnne występy należy doceniać. Trzymajmy kciuki, aby słynny aktor jeszcze powrócił do Tacy jesteśmy, bo od razu serial nabrał rumieńców i oby taki stan utrzymał się w kolejnych tygodniach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj