Tacy właśnie jesteśmy zdążyli nas przyzwyczaić, że każdy kolejny odcinek przynosi coś, czego się nie spodziewamy. Nie inaczej jest w przypadku finałowego, niosącego najwięcej emocji, epizodu, który w sposób idealny domyka całą serię. Jednocześnie dowodzi, że produkcja Luki Guadagnino jest serialem wyjątkowym, konstrukcyjnie przemyślanym, a wszystkie odcinki, utrzymane w różnych nastrojach, składają się na oryginalną i wartościową całość, oddającą doświadczenie dojrzewania i poszukiwania własnej tożsamości. Tym razem Tacy właśnie jesteśmy powitali nas zimowym klimatem. Mieszkańcy udekorowanej bazy wojskowej oczekują świąt, a Harper przygotowuje się do wyjazdu. Sugestia zawarta w poprzednim odcinku okazała się więc zrealizowana w finałowym epizodzie i rodzina Caitlin czeka na przydział w inne miejsce. Kiedy widzimy spakowany dobytek najbliższych Jenny i Richarda, dopada nas poczucie ogromnego smutku, że również i nasza przygoda z bazą wojskową dobiega już końca. Przez siedem dotychczasowych odcinków twórcy zbudowali wyjątkową więź nie tylko pomiędzy samymi bohaterami, ale i pomiędzy widzami a postaciami. Harper musi rozdzielić się z Fraserem, a my z dwójką wyjątkowych nastolatków, z którymi tak bardzo się zżyliśmy. Scenarzyści wpadli więc na rewelacyjny pomysł i postanowili zafundować nam ostatnią wspólną eskapadę – na koncert Blood Orange, ulubionego artysty naszych bohaterów, którego piosenka Time will tell towarzyszyła nam przez całą serię. Smutek przechodzi więc w podekscytowanie, które udziela nam się od bohaterów. Ostatni odcinek, będący podróżą do Bolonii, skupia się w zasadzie tylko na Caitlin i Fraserze – to bowiem oni i ich relacja są najważniejsi w Tacy właśnie jesteśmy. Twórcy interesująco rozwijają wątek tożsamości seksualnej Harper. Po raz kolejny świetnie pokazana jest wzajemna akceptacja bohaterów. Dostajemy również finalny wgląd w psychikę Frasera i niemałym zaskoczeniem okazuje się informacja, że znajomość chłopaka i jego przyjaciela z Nowego Jorku miała jedynie platoniczny charakter. Nie mamy więc już żadnych złudzeń, że to, co łączy bohaterów, zarówno dla Caitlin, jak i Frasera, jest dotychczas najważniejszą, najprawdziwszą relacją. A to nas niezmiennie wzrusza.
fot. screen z serialu HBO GO
Po emocjonalnej kulminacji podczas koncertu Blood Orange (swoją drogą sekwencje podczas występu muzyka wyszły naprawdę świetnie, samo zaś spotkanie z Caitlin i zagranie Time will tell na bis idealnie dopełnia serię), obserwować mogliśmy jedyne słuszne zakończenie. Bohaterowie łamią swą deklarację z 3. odcinka, zgodnie z którą nigdy nie mieli się pocałować. Tego końca nie możemy absolutnie postrzegać w kategoriach tandetnego chwytu znanego z komedii romantycznych. To nie jest zwykły pocałunek. Pocałunek Caitlin i Frasera, którzy zaraz potem zostaną rozdzieleni tysiącami kilometrów, niesie głębsze znaczenie. Oto bohaterowie, przez cały sezon poszukujący własnej tożsamości seksualnej, udowadniają tym samym, że ta niepowtarzalna, wymykająca się definicjom więź jest dla nich najważniejsza. Twórcy potwierdzają więc to, co wcześniej zaobserwować mogliśmy na przykładzie bohaterów drugoplanowych - że serial stanowi pochwałę prawdziwych, niezważających na konwenanse, opartych na zrozumieniu, kontaktów. Moim zdaniem nie mogło być lepszego zakończenia tego serialu. Chociaż Tacy właśnie jesteśmy kończą się w satysfakcjonujący sposób, to nie da się zaprzeczyć, że z bohaterami rozstajemy się z pewną przykrością. Będziemy bowiem tęsknić za wyjątkowymi bohaterami – właśnie takimi, jakimi są.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj