A właściwie "poranek później", po pierwszej wspólnej nocy głównych bohaterów – Annie i Auggiego. W kierunku romantycznego połączenia obu bohaterów scenarzyści Kamuflazu szli już od pierwszego sezonu. Stało się więc to, co i tak było nieuniknione. Na szczęście w początkowych odcinkach czwartej serii ich związek nie odgrywa najważniejszej roli, a robi bardziej za tło dla prezentowanej historii, która jest pełna tajemnic i sekretów. Momentami ma się wrażenie, że twórcy zapomnieli udzielać odpowiedzi i wyjaśniać kolejnych motywów, tymczasem rozpoczęli tworzenie nowych, jeszcze bardziej komplikując główny wątek fabularny.
W czwartym sezonie narracja w Kamuflażu wygląda podobnie do tego, co oglądaliśmy przed rokiem. Wyraźnie dominuje główny wątek, który zapewne rozwijany będzie przez cały sezon. Na poboczne sprawy nie ma miejsca i oby w kolejnych epizodach było podobnie. Niestety główna oś fabularna niesie ze sobą znacznie mniejszy ładunek emocjonalny niż podczas emisji trzeciego sezonu. Rok temu odświeżenie formuły, wprowadzenie nowych bohaterów i zmiana narracji bardzo pomogły w odbiorze serialu USA Network.
[video-browser playlist="635730" suggest=""]Dwa odcinki rozpoczynające czwartą serię zupełnie pozbawiono dynamiki. Akcja toczy się ślamazarnie i na palcach jednej ręki można policzyć sceny, które były w stanie zaciekawić widza. Bez wątpienia dużym plusem jest powrót do formy Henry’ego Wilcoxa (Gregory Itizn), który stara się przeciągnąć na swoją stronę główną bohaterkę. Ta jednak cały czas wierna jest swojemu szefowi, Arhurowi, który wpada w solidne tarapaty. W pierwszym odcinku pytań i sekretów jest tak dużo, że nawet sama Annie wracając samolotem z Kolumbii stwierdza: "Tajemnice to część tej pracy". Problem w tym, że scenarzyści mocno nawiązują do… premiery trzeciego sezonu, w której to zginął Jai, ale nadal nie potrafią wyjaśnić jego śmierci.
Drugi epizod, bezpośrednio kontynuujący wydarzenia z premiery, w równie powolny i usypiający sposób usiłuje rzucić nieco więcej światła na tajemnice i sekrety z premiery. Jedne z nich wychodzą na jaw (jak choćby ciąża Joan), ale to wciąż zaledwie kropla w morzu potrzeb potencjalnego widza. Historia Arthura i jego syna na chwilę obecną nie posiada wystarczającej głębi fabularnej, by zainteresować na dłużej niż kilka odcinków. Mam nadzieję, że scenarzyści szybciej zdecydują się ruszyć z fabułą do przodu, bo w takim tempie czwarta seria może znacznie odstawać poziomem od świetnego, trzeciego sezonu.
Pytanie – za ile odcinków twórcy powrócą do scen z samego początku premiery (ze świetnym utworem MS MR pt. "Bones"), które przeskoczyły z akcją o 10 tygodni do przodu, i wyjaśnią, co zrobił Henry Wilcox, że aż tak wkurzył Annie? Obyśmy odpowiedź na to pytanie poznali szybciej niż później. Covert Affairs ma w czwartym sezonie potencjał, by opowiedzieć równie ciekawą historię, co w trzeciej serii. Aby jednak się to stało, kolejne odcinki muszą prezentować znacznie wyższy poziom niż dwa premierowe epizody. Nie wiem też, dlaczego zrezygnowano ze świetnej czołówki, która w trzeciej serii miło akcentowała każdy epizod.