Tym, co serialowi można zapisać na plus, jest przede wszystkim pomysłowość na wykończenie przeciwnika. Rzeczywiście mamy tu momenty pozytywnie zaskakujące, na które dobrze się patrzy – podłączanie poręczy schodów do prądu, tworzenie zasadzki w lesie, albo umieszczenie niedopałka papierosa nad bakiem pełnym paliwa. W każdym odcinku znajdą się elementy dość wartkiej akcji i wówczas rzeczywiście oglądamy to z uwagą i napięciem. Jednak w momencie, gdy nie dzieje się nic, a główni bohaterowie debatują lub rozmawiają między sobą, całe zainteresowanie błyskawicznie ulatuje. Jak na złość, takich nieemocjonujących scen jest niebezpiecznie dużo, co wypływa na odbiór całego odcinka. Zdążyliśmy już zauważyć pewien schemat, jaki serial sobie wykształcił – w każdym epizodzie poznajemy nowego złoczyńcę i nową sprawę kryminalną, którą Bryan Mills (Clive Standen) i jego ekipa w spektakularny sposób rozwiązują. Za każdym razem. Staje się to powoli nużące, a co więcej, nie mamy żadnego punktu zaczepienia, który zachęcałby nas do sięgnięcia po kolejne odcinki. Delikatny wątek miłosny to chyba za mało, a póki co to właśnie wybranka serca Bryana jest główną postacią z zewnątrz, która prawdopodobnie będzie liczyła się we wszystkich kolejnych odcinkach – reszta przychodzi, odchodzi, zanika gdzieś w tle... Ewentualnie do bycia istotnymi pretendują podejrzani sąsiedzi dziewczyny, jednak fakt, że tak naprawdę niewiele jeszcze o nich wiemy, a sam główny bohater nigdy nie podjął z nimi konfrontacji, także nie stanowi skutecznej zachęty. Ileż można wysłuchiwać niepokojącej muzyki i patrzeć na ich tajemnicze oblicza, które knują coś wielkiego – niechże w końcu wkroczą do bieżącej akcji!
fot. NBC
Motyw porwania pojawił się jedynie w odcinku numer 4. Główny bohater rzeczywiście mógł się wykazać, ruszając na ratunek uprowadzonej córce znajomego. I był to chyba najlepszy odcinek do tej pory. Wpływ mają na to na pewno nasze oczekiwania względem produkcji – poza tym wątkiem, w serialu nie ma mowy o żadnych porwaniach, a przecież to o to chodziło w wersji pełnometrażowej. Tym ciekawiej, że to znowu nastoletnia dziewczyna znalazła się w niebezpieczeństwie – w fajny sposób korespondowało to z główną ideą Taken. Jednak... to by było na tyle. Dziewczynę odbito, wszystko się dobrze skończyło, a kolejne odcinki znów odeszły w stronę innych, przeciętnych i niepowiązanych ze sobą spraw kryminalnych. Rozumiem, że trzeba czymś zająć czas ekranowy, jednak można byłoby to ze sobą skleić nieco bardziej. Przybranie formy proceduralu to kiepski pomysł dla serialu, który miał stanowić spójną całość i wprowadzenie do znanej już historii. Odeszliśmy również od wątku Bryana i jego siostry. Sprawa przestała być istotna w obliczu coraz to nowszych akcji w coraz to odleglejszych zakątkach świata. Biorąc pod uwagę fakt, że serial zaczął się od tak wyraźnego zaznaczenia tej kwestii, przypuszczałam, że będzie ona powracała przez cały sezon. Sądziłam, że to właśnie ten moment był traumą, która ukształtowała bohatera twardym i zdeterminowanym, czyli takim, jakiego znamy w wydaniu Liam Neeson. Tymczasem nowy Bryan widocznie się z tym pogodził, rozwiązując codzienne sprawy i zagadki kryminalne. Nic nie prowadzi nas do filmowej fabuły, nic nie łączy z osobistymi doświadczeniami bohatera – póki co, jest tylko pionkiem koło swoich kolegów po fachu, wyróżniając się jedynie tym, że potrafi bić się nieco lepiej. A przypominam, że za nami już szósty odcinek. Gdybyśmy nie oczekiwali od Taken, że jako serial będzie nawiązywał do znanego filmu akcji, prawdopodobnie przyjęlibyśmy go nieco cieplej, a w najgorszym stopniu neutralnie – bo rzeczywiście całkiem fajnie ogląda się pościgi, strzelanki i okładanie przeciwnika. Niestety w tym wypadku cały czas liczymy na to, że coś w końcu połączy prezentowaną fabułę z fabułą filmową, bo przecież to właśnie po to tu jesteśmy. Póki co, wydaje się, że wciąż jeszcze do tego daleko.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj