W listopadzie zeszłego roku ukazała się w Polsce pierwsza część Tańca ze smokami, piątego tomu bestsellerowego cyklu Pieśni Lodu i Ognia George’a R.R. Martina. Decyzja podzielenia powieści na dwie połowy była zrozumiała z wydawniczego i czytelniczego punktu widzenia (w końcu niewygodnie by było czytać pojedynczy tom liczący sobie prawie 1400 stron), ale także dość kontrowersyjna – w pierwszej części Tańca nie ma żadnej pointy, a urwane zakończenia wątków wywołują mocne poczucie niedosytu. W dodatku druga połowa książki trafiła w ręce czytelników, spragnionych dalszych losów swoich ulubionych bohaterów, dopiero po kolejnych trzech miesiącach. Czy na finalną część Tańca ze smokami warto było czekać? Uważam, że tak.

Nie da się mówić o drugiej części piątego tomu Pieśni Lodu i Ognia bez powoływania się na jej poprzedniczkę. Ta zaś, pomimo niewątpliwych zalet, takich jak powrót do wątków pominiętych w Uczcie dla wron czy mistrzowskie operowanie zaskakującymi zwrotami akcji, cierpiała na znaczny niedomiar wydarzeń ważnych dla fabuły. Chociaż bohaterowie brali udział w niebezpiecznych przygodach, spiskowali, walczyli, gromadzili sojuszników i stawiali czoła nowym wrogom, to miałam wrażenie, że bardziej stali w miejscu czy też miotali się bezsilnie niż dążyli do obranych celów. Na szczęście druga część powieści, choć nie jest wolna od tej przypadłości, to powoli z nią zrywa. Wprawdzie niektóre wątki pozostały statyczne, ale znakomicie równoważy to większa dynamiczność innych. Także połączenie dwóch nurtów narracji (rozdzielonej wcześniej na wydarzenia w Siedmiu Królestwach zawarte w Uczcie dla wron oraz te w okolicach Muru i w krainach za morzem, opisane w pierwszej części Tańca ze smokami) sprawia, że fabuła najnowszej powieści Martina jest bardziej zwarta i obfituje w akcję.

Wspomniane wyżej wyrównanie się dwóch linii fabularnych cyklu wydaje się mi największą zaletą książki. Wątki, które do tej pory funkcjonowały w izolacji, w teraz zaczynają się z sobą splatać i łączyć, a dotąd niepowiązane ze sobą postaci spotykają się w niespodziewanych okolicznościach. Śledzimy tok zdarzeń z punktu widzenia wielu bohaterów, przez co akcja nabiera tempa – biorą oni udział w przełomowych wydarzeniach, które diametralnie odmieniają nie tylko ich życia, ale także losy całych krain. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że to właśnie rozdrabnianie narracji na tyle głosów rozdęło cykl do ogromnych rozmiarów i spowodowało spowolnienie głównej osi fabularnej. Mimo wszystko w drugiej części Tańca ze smokami jest pod tym względem dużo lepiej niż poprzednio – dzieje się więcej, mnożą się zaskakujące zwroty akcji i niesamowite zbiegi okoliczności, a dramatyzm wydarzeń (zwłaszcza pod koniec książki) nieporównywalnie wzrasta. Muszę jednak przyznać, że zakończenie piekielnie mnie zirytowało – już dawno nie spotkałam się z tak podłymi cliffhangerami! Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, jeśli napiszę, iż oczekiwanie na następny tom zapowiada się na prawdziwą mordęgę.

Druga część piątego tomu Pieśni Lodu i Ognia obfituje w to, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie książki cyklu: w niczym nie zmienił się ogromny, starannie zaprojektowany i niezwykle klimatyczny świat zamieszkany przez pełnokrwistych bohaterów, których można polubić bądź znienawidzić, ale obok których nie da się przejść obojętnie. Martin jak zwykle nie dzieli swoich postaci na te dobre i te złe, każąc im dokonywać zarówno szlachetnych, jak i podłych czynów. Autor nie porzucił także zwyczaju dręczenia bohaterów nagłymi trudnościami i nieszczęściami – podczas lektury nieraz przyjdzie nam się lękać o życia swoich ulubieńców i zgrzytać zębami na niesprawiedliwe krzywdy, których muszą doświadczać. Niestety, nie zmieniła się także skłonność Martina do rozdrabniania narracji na miliony niepotrzebnych opisów miejsc, strojów i potraw (te ostatnie niekiedy zawierają nawet i przepisy). Zdaję sobie sprawę, że to dzięki wspominaniu o tak drobnych szczegółach autor buduje niezwykły klimat stworzonego przez siebie świata, ale chwilami czułam przesyt.

Jak już wspomniałam, w drugiej części Tańca ze smokami powracają bohaterowie, których losy opisywała Uczta dla wron. Jednak w ich wątkach nie dzieje się zbyt wiele i w książce nadal dominują narracje postaci z pierwszej połowy piątego tomu. Królowa Cersei, którą jej własna głupota, nienawiść i wypatrywanie wroga we wszystkich dookoła wpędziły w bardzo niekorzystną sytuację, próbuje zapobiec swemu ostatecznemu upadkowi i wrócić do walki o władzę. Z kolei Jaime dalej wykonuje powierzone mu zadanie doprowadzenia do kapitulacji lordów Riverrun, jednak w książce poświęcono mu niewiele miejsca. Bardzo ucieszył mnie powrót Aryi – wreszcie dowiadujemy się, jak potoczyły się jej dalsze losy, skwitowane w poprzednim tomie dość wieloznaczną wzmianką. Szczerze mówiąc, uważam ten wątek za jeden z najbardziej intrygujących w powieści. Zastanawia mnie, do czego ma doprowadzić tak niezwykła edukacja jednej z córek Starków.

Wydarzenia w piaskowym księstwie Dorne śledzimy ponownie oczyma Areo Hotaha, kapitana książęcej straży. Jego narracja, zawarta w zaledwie jednym rozdziale, dość skrótowo pokazuje, co wydarzyło się na dworze Dorana po dość dramatycznych zdarzeniach z czwartego tomu. Interesująco rozwija się wątek Victariona – za dużo się w nim nie działo, ale bohater zawarł pewien bardzo zaskakujący sojusz, który daje nadzieję na ciekawy rozwój akcji. Z kolei dzięki narracji Królewskiej Branki możemy obserwować wypadki, które mają miejsce na północy – to z jej perspektywy tej postaci obserwujemy marsz wojsk Stannisa na Winterfell.

Najbardziej jednak spodobały mi się wątki opisujące dalsze dzieje postaci z pierwszej części Tańca ze smokami. Losy Tyriona są jak zwykle bardzo awanturnicze i pełne zaskakujących zdarzeń. Karzeł znowu wpada z deszczu pod rynnę, a każda kolejna jego przygoda prowadzi do następnej, jeszcze bardziej niebezpiecznej. Bohater jak zwykle potrafi rozśmieszyć ciętym językiem i zaskoczyć sprytem, dzięki któremu udaje mu się wyjść cało nawet z największych tarapatów. Równie interesujący okazał się wątek Fetora (nie będę zdradzać jego imienia, żeby nie zepsuć komuś lektury), dzięki któremu możemy się dowiedzieć, co ma miejsce w zajętym przez Boltonów Winterfell. Bohater przechodzi kolejne metamorfozy i zmienia się nie do poznania. Muszę przyznać, że choć wcześniej szczerze nienawidziłam Fetora, to w pewnej chwili złapałam się na myśli, że zaczynam mu kibicować. Jestem pełna podziwu dla Martina – w mistrzowski sposób udało mu się wykorzystać potencjał tej postaci.

Mniej interesujące wydają się losy Gryfa Odrodzonego, który wreszcie dociera do Westeros i zaczyna wprowadzać w życie swój plan, jak również księcia Quentyna próbującego spełnić wolę ojca. Również dalsze perypetie Jona Snow, nowego Lorda Dowódcy Nocnej Straży, który w celu ocalenia Muru musi podjąć szereg bardzo trudnych i niepopularnych decyzji, początkowo nie przykuły zbytnio mojej uwagi. Tym bardziej zdziwiły mnie zakończenia tych dwóch ostatnich wątków, które niespodziewanie okazały się najbardziej dramatyczne w całym tomie. Także rozdziały poświęcone Daenerys pozytywnie mnie zaskoczyły. Choć początkowo bohaterka wciąż zachowuje się jak kapryśna, rozpuszczona dziewczynka, a nie jak rozważna królowa, to pod koniec powieści udało jej się trochę zrehabilitować w moich oczach. Wszystko wskazuje na to, że w jej wątku wreszcie coś się ruszy i w kolejnych tomach wydarzenia z udziałem Matki Smoków będą o wiele ciekawsze.

W tej części cyklu wprowadzona została także nowa narracja, tym razem z perspektywy znanego nam już bohatera, Barristana Śmiałego, dzięki czemu poznajemy z nowego punktu widzenia wydarzenia, które mają miejsce w Meereen. Nie uświadczymy natomiast Sansy, Brana, Sama czy Brienne – a szkoda, bo to interesujące postacie i bardzo chciałam odkryć ich dalsze losy.

Od strony technicznej książka nie różni się niczym od pierwszej części Tańca ze smokami. Okładka ozdobiona została tą samą ilustracją, różni się tylko tłem, które tym razem jest utrzymane w pomarańczowych i czerwonych kolorach. Druga część tomu zawiera mapy krain książkowego świata oraz dodatek w postaci prawie stu stron spisu koligacji i rodowodów bohaterów, które z pewnością mogą pomóc czytelnikom rozeznać się w tłumie występujących w powieści postaci. Tłumacz książki, Michał Jakuszewski, jak zwykle dobrze się spisał – przekład czyta się lekko i przyjemnie. Zdarzają się natomiast błędy interpunkcyjne i pomyłki w odmianie imion, a także w zapisie dialogów, niekiedy oznaczonych jako narracja i vice versa.

Drugą część piątego tomu Pieśni Lodu i Ognia czyta się o wiele lepiej niż jej poprzedniczkę. W książce dzieje się o wiele więcej, a liczne zwroty fabularne i zaskakujące rozwiązania wątków nie pozwalają oderwać się od lektury. Otwarte zakończenie powieści może zirytować co bardziej niecierpliwych czytelników, zwłaszcza że na kontynuację przyjdzie nam pewnie sporo poczekać. Taniec ze smokami jest jednak świetną pozycją i myślę, że warto poświęcić jej czas, nawet jeśli w perspektywie mamy lata oczekiwań na następny tom.

[image-browser playlist="605012" suggest=""]


Tytuł: Taniec ze smokami. Część 2
Tytuł oryginału: A Dance with Dragons vol. 2
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Grafika okładkowa: Larry Rostant
Projekt okładki: Daniel Stevenson
Data wydania: 2012
Wydanie: I
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7506-898-6
Objętość: 760 stron
Cena: 45 zł

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj