Gdy Quentin Tarantino rozpoczyna pracę nad scenariuszem, w pierwszej kolejności wybiera się do sklepu papierniczego i kupuje dwustupięćdziesięciostronicowy notes oraz czarne i czerwone cienkopisy. Kiedyś pisał w miejscach publicznych – w restauracjach, barach, kawiarniach, na pace furgonetki, wszędzie, byle nie w domu (…) 
– tak wprowadza nas do swojej opowieści o jednym z ekscentryczniejszych twórców kina XX i XXI wieku Tom Shone, brytyjski krytyk, autor książek i artykułów o tematyce filmowej. Od ponad miesiąca na księgarnianych półkach czeka na nas pozycja, obok której nie powinni przejść obojętnie miłośnicy kina oraz procesu twórczego, który iskrę geniuszu zamienia w pełnometrażowy ogień. Mowa o książce, która w zgrabny i przystępny dla oka sposób przedstawia dorobek Quentina Tarantino – człowieka, który odprawiając Dziady na kurhanach kina gatunkowego i kina klasy B, powołał do życia zupełnie nową formę rozpoznawalną pod własnym nazwiskiem. To kompendium wiedzy, a raczej zapis długiej drogi: od wypełnionych pustką kieszeni aspirującego filmowca, aż po hollywoodzki parnas. Powoli, strona po stronie, skleja nam się tu – może nie w całość, ale jednak – obraz niewątpliwego mistrza X Muzy; autora niepowtarzalnego, który z niezwykłym uporem i zaciętością realizuje swoją pasję. Książka namierza pewne elementy tego nieprzewidywalnego geniuszu, jednak wydawać by się mogło, że Shone’a bardziej interesuje rozprawa z filmografią badanej przez niego postaci,  niż ona sama. Fakt, przy omawianiu poszczególnych filmów nie sposób (niczym kul!) uniknąć anegdot dotyczących castingów do danych ról, odjechanych i spontanicznych sytuacji, jakie miały miejsce w trakcie kręcenia zdjęć etc. I choć niewątpliwie uchyla to rąbka tajemnicy o warsztacie Tarantina, daje poczucie wglądu w proces twórczy, to jednak nader często można odnieść wrażenie, że główny zainteresowany znika z przyjęcia gdzieś w kuluarach, zabiera z tacy szampana i idzie na balkon zapalić papierosa i poobserwować w samotności panoramę Los Angeles. Stery w portretowaniu sylwetki mistrza z czasem przejmują też fragmenty wywiadów oraz recenzji, liczne zdjęcia, plakaty filmów etc. W odbiorze taka forma może okazać się trudniejsza, niż się wydaje, dlatego warto się na nią przygotować – łatwiej wówczas będzie się nam poruszać po tym biograficznym kolażu. A mapa bez wątpienia się przyda, ponieważ wydawca zadbał o szatę graficzną w każdym calu: od pierwszej do ostatniej strony jest to bowiem podróż nie Słowa lecz Obrazu. Znajdziemy tu mrowie interesujących ujęć portretujących pracę ekipy filmowej, co lepsze kadry z kultowych produkcji i promujące je plakaty oraz portrety samego Tarantina. Całość niezwykle ożywia warstwę tekstową. Momentami sprawia wrażenie, jakby książka była napisana (sic!) techniką poklatkową. Trudno stwierdzić, czy zabieg ten był celowy, niewątpliwie jednak działa na zmysły.
Źródło: Znak
Ta umowna technika ma również swoje racje. Mamy w końcu do czynienia z twórcą postmodernistycznym (a nawet – według Grahama Fullera – post-postmodernistycznym), dlatego dobrany przez Shone’a sposób portretowania nieźle wpasowuje się w całość – jest nieco chaotycznie, wybiórczo, jednak w odpowiednich momentach zbliżenia są ostre, a kadry szerokie, co pozwala czerpać przyjemność choćby z takich fragmentów, w których omawiana jest scenopisarska strona Tarantina. Daje to poczucie bardzo intymne. Rozbierając poszczególne sekwencje Prawdziwego romansu na czynniki pierwsze, dokopujemy się do relacji między bohaterami, które napisane zostały z czystej potrzeby przepracowania autobiograficznych traum. Jak mawia sam Tarantino: „Większość z nas nie rozmawia o fabule własnego życia” – stąd niepowtarzalny sposób patrzenia na świat, za pomocą języka filmu właśnie. Wygląda na to, że czasem łatwiej mu wyzbyć się ego i chłonąć cierpienia obcych dusz prosto z zasłyszanych rozmów czy anegdot, z których następnie buduje bohaterów swoich filmów. Potwierdza to choćby krytyk filmowy – Elvis Mitchell:
Być może jego największy talent pisarski polega na tym, że potrafi całkowicie zanurzyć się w słuchaniu rozmów innych ludzi.
To, co istotne i rzucające nieco światła na odbiór jego filmów, pojawia się już w pierwszych akapitach: Shone (choć nie zagłębia się dalej w ten temat) zaznacza, że Tarantino to pożerający średnio 200 filmów rocznie dyslektyk z IQ na poziomie 160, a na dokładkę cytuje samego zainteresowanego:
Mój mózg jest jak gąbka. Słucham wszystkich, szukam charakterystycznych drobiazgów. Ktoś opowie mi dowcip, a ja go zapamiętam. Ktoś opowie jakąś ciekawą historię ze swojego życia, a ja ją zapamiętam… Gdy tworzę swoje nowe postaci, mój długopis działa jak antena – zbiera informacje i nagle rodzą się mniej lub bardziej uformowani bohaterowie. Nie pisze dialogów, każę swoim bohaterom rozmawiać ze sobą”.
To trochę jak boska ręka stwarzająca świat, a trochę jak wprowadzenie do Pulp Fiction:
pulp /’pɘlp/ n. 1. A soft, moist, shapeless mass of matter.
  1. A magazine or book containing lurid subject matter and being characteristically printed on rough, unfinished paper.
 American Heritage Dictionary  New College Edition[1]
W podobny sposób właśnie pracuje Nieprzewidywalny Geniusz. Zagarnia z eteru bezkształtną masę treści i przekazów, po czym rozsmarowuje ją na fakturze swojego 250-stronicowego notatnika, tworząc odrębny świat, któremu pozwala funkcjonować na własnych zasadach. Magia na scenie dzieje się sama, ponieważ wszystkie elementy dekoracyjne zapożyczone są z kultury masowej – w której my widzowie tak zachłannie się przeglądamy – a bohaterowie to samostanowiące o sobie intertekstualne klisze, którymi zapewne sami chcielibyśmy być. Książka niewątpliwie adresowana jest do entuzjastów tarantinowskich rewolucji, brak w niej pogłębionych analiz czy wysuwania błyskotliwych i innowacyjnych tez – ale przecież nie jest to publikacja naukowa! A w dodatku istnieją na rynku inne pozycje, które z pewnością wypełnią te braki. Nieprzewidywalny geniusz jest trochę jak Kahuna Burger – przyjemność zależy od stopnia wysmażenia. Dla mnie najsoczystsze okazały się fragmenty, w których poznajemy Quentina jako scenopisarza – kiedy to wszystko tli się jeszcze gdzieś na peryferiach świadomości, z tyłu głowy leci Bustin’ Surfboards, przez gardło sączy się zimny burbon, a z potarcia szarych komórek powstaje geniusz i zaprósza białe kartki papieru. ________________ [1] Tłum. „pulp, rzeczownik, 1. miękka, wilgotna, bezkształtna masa. 2. czasopismo lub książka o skandalizującej treści, drukowane na papierze pośledniego gatunku”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj