Ostatnie odcinki 1. sezonu Teda Lasso to gwarancja emocji - nie tylko tych pozytywnych, choć przecież serial przyzwyczaił nas do emanującego z niemal każdego odcinka ciepła. Nie zrozumcie mnie źle: teraz również go nie zabraknie, mogło się jednak wydawać, że finał da widzom wyłącznie powody do uśmiechu. Ostatecznie okazał się jednak słodko-gorzki w smaku. I dobrze. Serial AppleTV+ w niespodziewanych momentach zaskakiwał emocjonalną wywrotką i dramatycznym uderzeniem (te dotyczyły głównie rozwodu Teda i Michelle oraz podłych zagrywek byłego męża Rebeki) - ogrom pozytywnej energii wyzierającej z produkcji potrzebował przecież przeciwwagi, czegoś intensywnego i celnego. Nie inaczej sprawy się mają w przypadku finałowych odcinków, w których namnożyło się problemów. To jednak wciąż Ted Lasso - poprawiający samopoczucie feel good show - krzepiąca, wyjątkowa historia o zwykłych ludziach. Zwykłych, a jednak nieprawdopodobnych - Ted przecież w niemal w każdym odnajduje coś właśnie coś nieprawdopodobnego. Jeden z najbardziej oryginalnych serialowych bohaterów krąży pomiędzy pozostałymi postaciami niczym dobra wróżka, popycha ich do działania, wspiera, pomaga w sposób, którego byśmy się po nim nie spodziewali (niezwykle satysfakcjonująca scena w pubie, w której trener ograł w rzutki byłego właściciela klubu AFC Richmond, wspierając - po raz kolejny - Rebekę). A wszyscy oni, choć początkowo oporni, chcą za sprawą Teda (czego niekoniecznie są świadomi) stać się kimś lepszym. Lasso to swoisty katalizator, który wydobywa z innych ludzi to, co w nich najbardziej wartościowe. I dlatego ostatecznie jest doskonałym trenerem, nie tylko sportowym - to ktoś, kim chcieliby być wszyscy współcześni coachowie personalni. Cieszy, że mimo ostatecznej porażki, bohaterowi udaje się zrobić coś, na czym zależy mu najbardziej, czyli wydobyć z ludzi najlepsze cechy ich samych, również poza boiskiem.
Ted Lasso
Jego werwa i przekonania nie idą w las, choć przecież nie jest tak, że za sprawą trenera, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pozostali osiągają stuprocentowy sukces. Choć naprawiają część swoich błędów, kolejne potknięcia czekają ich na każdym kroku. Richmond przegrywa, jednak - jak mówił sam Lasso - nie zawsze chodzi o to, by zwyciężyć. W pewien sposób każdy z bohaterów poczynił pewien postęp, przebył określoną drogę - nawet Jaimie, w końcu uznając grę zespołową i biorąc do serca słowa byłego trenera. To wielki sukces zarówno dla gracza, jak i Lasso, choć przecież skutkujący zwycięstwem Man City. Ted Lasso to coś więcej niż sportowy sitcom - to idealne remedium na jesienną chandrę, na cały 2020 rok - choć poza łzami śmiechu potrafi też wycisnąć łzy smutku, pozostaje fascynująco ciepłą, błyskotliwą i angażującą (poważnie - gdyby nie cotygodniowe premiery, prawdopodobnie połknąłbym cały pierwszy sezon w góra dwa dni), wypełnioną świetnie nakreślonymi bohaterami i podnoszącą na duchu opowieścią o wierze w siebie. I o wielu innych, nie mniej ważnych kwestiach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj