Najnowszy odcinek Teda Lasso skoncentrował się na postaci trenera Bearda, który po sromotnej porażce AFC Richmond z Manchesterem City musiał wyjść na miasto i przetrawić to wydarzenie na swój sposób. Dzięki temu więcej ekranowego czasu dostała trójka kibiców z pubu, co było miłym gestem, bo to sympatyczne postacie. Razem udali się do ekskluzywnego klubu, co dało sposobność do kilku żartów. Jednak historia podążała za Beardem, który trafił do mieszkania kobiety mającej specyficzne hobby związane z męskimi spodniami. Wątek pogoni mięśniaka za bohaterem był całkiem zabawny. Pojawił się też Kieran O'Brien, czyli ojciec Jamiego, oraz jego koledzy. Aktor znowu był świetny w swojej roli. Natomiast na uwagę zasługuje gościnny występ byłego reprezentanta Francji w piłce nożnej i legendy Arsenalu Londyn - Thierry’ego Henry’ego. Zagrał samego siebie i krytykował Bearda za przegraną. Nic wielkiego nie pokazał pod względem aktorskim, ale uwzględnienie go w serialu było świetnym pomysłem, który pozytywnie odbiorą kibice piłkarscy. W odcinku nie brakowało nawiązań do znanych filmów. Epizod był pewnego rodzaju hołdem dla Po godzinach w reżyserii Martina Scorsese. Spostrzegawczy widzowie mogli też wyłapać odniesienia do Podziemnego kręgu. Przy znajomości tych filmów najnowszy odcinek stawał się przyjemną, komediową rozrywką. Szczególnie że pod względem wizualnym i pracy kamery prezentował się imponująco. Natomiast ten epizod w ogóle nie posuwa historii naprzód, nie licząc pojednania z toksyczną Jane Payne (dobra gra słów w nazwisku, odnosząca się też do cierpienia z miłości). Jest ono całkowicie oderwane od głównej linii fabularnej. I ani trochę nie pogłębia postaci Bearda. Absolutnie niczego nie dowiadujemy się o tym bohaterze poza tym, że bardzo przejmuje się porażką drużyny, co objawiło się w dziwaczny sposób. Możliwe, że wizje były czymś w rodzaju stanów lękowych. Tak naprawdę trudno powiedzieć, co było prawdą w tym odcinku, a co działo się tylko w wyobraźni bohatera (poza kolorowymi spodniami). Z jednej strony właśnie chodziło o tę zabawę na granicy schizofrenii spowodowanej upojeniem alkoholowym. Z drugiej strony dla osób, które nie zrozumiały nawiązań do wyżej wspomnianych filmów lub po prostu nie przepadają za trenerem, epizod mógł okazać się męczarnią.
fot. Amazon Prime Video
Beard jest postacią enigmatyczną i to jest w nim najlepsze. Od czasu do czasu wypowie zdanie w jakiejś kwestii lub podzieli się radą. W odcinku poświęconym bohaterowi ta zasłona tajemnicy powinna opaść, bo widzowie zasłużyli na to, aby go lepiej poznać. Szkoda, że nic takiego nie miało miejsca. To oznacza, że odcinek był całkowicie bezcelowy. Miałby on sens, gdyby serial miał kilka sezonów, a twórcy chcieli pobawić się konwencją i go kreatywnie urozmaicić. Ale mamy do czynienia z produkcją z ograniczoną liczbą epizodów. Ta historia to nie tylko zmarnowana okazja, żeby pogłębić postać Bearda, ale też zwykła strata czasu. Z tej perspektywy zastanawia, czemu nie poświęcono uwagi na przykład innym drugoplanowym bohaterom, jak chociażby Higginsowi, który w tym sezonie zyskał w oczach widzów. Odpowiedź może się kryć w tym, że Brendan Hunt, który gra Bearda, jest też twórcą Teda Lasso, więc możliwe, że chciał w ten sposób połechtać własne ego. Beard After Hours to odcinek, który będzie miał swoich zwolenników, jak i przeciwników. Z jednej strony bawił za sprawą nawiązań do filmów, klimatu noir i niezłych żartów. Z drugiej strony ten butelkowy epizod rozczarowywał z powodu braku głównych bohaterów, przez co po prostu okrutnie się dłużył. A przede wszystkim nie posunął historii do przodu. Tak kończy się rozszerzanie na siłę sezonu, który ogólnie przecież prezentuje się znakomicie. Serial zasłużenie zdobył przecież nagrody Emmy. Czas, żeby Ted Lasso w końcowej fazie serii wrócił na właściwie tory i znowu dostarczał wielkich emocji!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj