W Beacon Hills nadal jest ciemno – większość scen czy dialogów odbywa się w nocy, w tunelach czy też w klaustrofobicznych korytarzach Eichen House, co sprawia, że atmosfera niepokoju zagęszcza się wokół naszych bohaterów. Nie tylko niepokoju zresztą, bo choć czekaliśmy na to sześć sezonów, wreszcie istnienie ukrytego świata zaczyna wychodzić na jaw – postronni ludzie widzą to na boisku do lacrosse czy w trakcie policyjnej obławy. Pojawia się więc strach, którego ucieleśnieniem jest w tym odcinku szkolna psycholog oraz jeden z lekarzy w Eichen House (przy czym przyznać należy, że sceny z tą pierwszą wychodzą raczej sztucznie i siermiężnie, jak zresztą cała jej kreacja). To jednak dopiero początek, bez wątpienia to ujawnienie nadnaturalnego świata będzie miało konsekwencje i to takie, z którymi ciężko będzie sobie poradzić nawet tak doświadczonemu stadu, jak to Scotta. Dalej nie wiadomo też, co do tego wszystkiego mają martwe wilki, król szczurów czy pająki – choć i tu przejawia się motyw strachu. Wiemy, czego boją się ludzie, ale czego boją się zwierzęta? Na odpowiedź musimy poczekać, acz końcówka serialu konsekwentnie rozwija podobieństwa do sezonu trzeciego. Drugi odcinek nie przynosi nam zbyt wielu odpowiedzi, natomiast stawia sporo dodatkowych pytań. Wraz z nimi pojawiają się mniej lub bardziej znani bohaterowie... czyli scenarzyści nadal rozstawiają na planszy swoje pionki, przygotowując się do ostatniej rozgrywki. To wprowadzenie wychodzi drugiemu odcinkowi na dobre, udało się to bowiem zrobić w sposób niewymuszony i naturalny. Doskonałym przykładem tego jest Theo, postać, która zawsze była dla mnie sztuczna i przerysowana, z prostymi jak konstrukcja cepa intrygami i bez jakiejkolwiek głębi. Tymczasem, w pierwszych minutach 6x12 jego postać sprawdza się znakomicie, pokazując go w nieco inny, znacznie lepszy sposób. Scena w lecznicy nadal pokazuje determinacje Theo, ale poprzednie sceny (w aucie) nadają mu też nieludzki wymiar. Miejmy nadzieje, że rozwój tego dawnego antagonisty nadal będzie podążać w tę stronę. Drugim powracającym jest Argent – choć w tym wypadku to bohaterowie szukają jego przez wzgląd na wydarzenia z ostatniego odcinka. O ojca Allison nigdy nie trzeba było się martwić – odnajdywał się on zarówno jako zimny łowca, sztywno kierujący się kodeksem, jak i osamotniony poprzez stratę niemal całej rodziny sprzymierzeniec Scotta i jego stada. Brak tu jedynie jakiegoś znaczącego komentarza odnośnie do poprzednich wydarzeń związanych z Argentem i Melissą McCall. Rozdźwięk między „starymi" a "nowymi" bohaterami serialu jest coraz bardziej widoczny. Sceny ze Scottem, Malią (która nadal nie do końca odnajduje się w społeczeństwie) Lidią czy Argentem są wciągające, momentami zabawne, ale przede wszystkim klimatyczne. Przy tym wszystkim, Liam, Mason i reszta „młodszej” ekipy prezentuje się bardzo miernie i poza jedną czy dwoma zabawnymi scenami nie prezentują sobą wiele i nie wykorzystują swojego potencjału. Na ekranie chemię między Mailą a Scottem, natomiast Mason i Corey będący teoretycznie parą wyglądają jak dwóch kumpli. Wielkim nieobecnym jest Stiles. Widać, jak wiele wnosi on do serialu i jak wiele historia traci na jego braku (mimo że niewymuszone wątki humorystyczne pojawiają się dzięki Malii). Drugi odcinek bez wątpienia przygotowuje nas do znaczących wydarzeń, ale jak pisałem już, twórcy nie mają wiele czasu. Miejmy więc nadzieję, że najbliższy odcinek przyniesie już więcej akcji (można by się tego spodziewać, biorąc pod uwagę końcówkę 6x12) i powie nam coś więcej o zagrożeniach, którym trzeba będzie stawić czoła w tej ostatniej walce.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj