Co prawda,w Advanced thanatology odsunięto na bok wątek młodziutkiego nefilima Jacka (pochłoniętego oglądaniem Red Sonja i Władcy zwierząt), ale zaserwowano nie mniej ciekawego potwora tygodnia. Być może nie całkiem oryginalnego, jako że po raz kolejny mieliśmy do czynienia z mściwym duchem, ale niewątpliwie duch ten zapadnie nam w pamięć, zwłaszcza dzięki upiornej masce, jaką lekarze nosili podczas epidemii Czarnej Śmierci. Maski plagi same w sobie są upiorne, a w połączeniu z duchem szalonego psychiatry z zabójczą wiertarką w ręku – jeszcze bardziej. Klasyczny początek, w którym potwór dopada ofiarę w starym, opuszczonym szpitalu dla umysłowo chorych - ach, te szpitale psychiatryczne, jakże wdzięczna lokalizacja horrorów (i jaki piękny witraż na klatce schodowej), nakręcono kamerą z ręki à la The Blair Witch Project, co przyniosło znakomity efekt. Dalej wcale nie było gorzej – zagrożenie nie malało, maski plagi rysowane przez niedoszłą ofiarę, której z wrażenia odebrało głos, zaścielały podłogę, a szalony psychiatra z wiertarką pojawiał się tam, gdzie się go nie spodziewano. I chociaż Winchesterowie wyprawili się na pierwszą od dłuższego czasu, wspólną wyprawę, a Sam prześcigał się w umilaniu Deanowi życia, począwszy od serwowania piwa na śniadanie i frytek z chili na obiad, przez oddanie ulubionej fałszywej odznaki agenta Planta, po proponowanie wypadu do klubu ze striptizem (mimo że Dean mu wypominał mu, że gdy na Gwiazdkę kupił dla niego „taniec na podołku”, ten przez cały czas namawiał striptizerkę, by zapisała się do szkoły pielęgniarskiej), okazało się, że nie wszystkie polowania kończą się szczęśliwie i nie zawsze udaje się uratować tych, którym to obiecaliśmy. Niestety dla Deana, i tak pogrążonego w ciężkim smutku, nie dającym się zagłuszyć piciem, jedzeniem i rozrywką. Jednak żałoba żałobą, a w odcinku nie zabrakło elementów humorystycznych, jak ciut karykaturalnego, totalnie ululanego, pochrapującego na podłodze Deana, który – sądząc po różowym staniku i pejczu, najwyraźniej skorzystał z wypadu do klubu ze striptizem. Bądź jego późniejszego skacowania przy śniadaniu, składającym się głównie z boczku, który miał tendencje do wypadania z ust – widocznie nie chciał zostać zjedzony. Zdecydowanie mniej do śmiechu zrobiło się podczas właściwego polowania na mściwego ducha, kiedy Dean, by uwolnić dusze uwiezione w starym psychiatryku, znienacka postanowił się zabić. Może i przewidywał wskrzeszenie przez Sama (tak jak ustalili), jednak była to dosyć desperacka forma pomocy nieżywym bliźnim. I wówczas pojawiła się, aż chciałoby się napisać - cała na biało, ale nie, cała na czarno Billie, która, oględnie mówiąc, bardzo wysoko awansowała w hierarchii Żniwiarzy. Ach, nie bawmy się w półsłówka – dzięki skomplikowanym regułom zaawansowanej tanatologii została nową Śmiercią. Jednak – co za ulga, przestała postrzegać Winchesterów jako abominacje, które należy czym prędzej wysłać w Pustkę. Rozmowa spodziewającego się ostatecznej śmierci i w swym smutku jak najbardziej na nią gotowego Deana z rozsądną, oświeconą Billie, dostrzegającą w Winchesterze fundamentalne zmiany, zaskakiwała i ujmowała, stając się prawdopodobnie najciekawszym wątkiem całego odcinka.
Nie licząc końcowego spotkania z sami-wiecie-kim, stojącym jak ta sierota w prochowcu przed budką telefoniczną, po czym wpatrującym się wielkimi oczyma w Deana Winchestera. Wtajemniczeni twierdzą, że obaj będą tak stali i patrzyli na siebie aż do następnego odcinka. A w tle będzie leciała bardzo ładnie dobrana pod końcówkę odcinka piosenka It's never too late Steppenwolf. Bowiem czasami, jak w przypadku ofiary szalonego psychiatry, bywa za późno. A czasami - gdy Winchesterowie „są istotni” i „mają pracę do wykonania” według słów nowej Śmierci, zdecydowanie za późno nie jest.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj