By zacząć od tych dobrych stron powiem, że cieszy mnie większa liczba nawiązań popkulturowych zawartych w obecnie emitowanym sezonie. Bardzo fajnie, że chłopaki wspominają o seansie Gwiezdnych wojen i choć trochę popkultura wypełnia ich dialogi. Pozytywne odczucia mam właściwie do każdej nawet najmniejszej wzmianki. Życzyłbym sobie nawet, by takie wymiany zdań jak w przypadku Aquamana zdarzały się częściej. Najlepiej kosztem pojawiania się Stuarta. Nie wiem, jak inaczej określić przedstawienie konfliktu Howarda i Raja jeżeli nie jako nieudolnie zrealizowanego. Nie dość, że sam powód sprzeczki wydał mi się wydumany już w poprzednim epizodzie, to The Celebration Reverberation tylko potęguje uczucie silenia się na nieporozumienie. Naprawdę staram się zrozumieć postępowanie Hindusa, ale wykracza ona poza jakąkolwiek logikę. Tak samo nie rozumiem, dlaczego dziwi się, że początkowo nie dostał zaproszenia na urodziny swojej chrześnicy. Scena, podczas której bohaterowie są dla siebie znowu częściowo przyjaciółmi (w mieszkaniu Raja) mogłaby posłużyć jako naoliwienie konfliktu, a nie jego częściowe już zażegnanie. Nieporadność Howarda miała szansę w końcu stać się dla niego realnym problemem (i szansą na dojrzenie jako postać), ale ludzie odpowiedzialni za serial woleli uniknąć wchodzenia w poważne tematy, stawiając na niezręczne sceny pojednania. Widzowie nie dowiedzą się chyba nigdy, za co Wolowitz przeprosił swojego najlepszego kumpla, bo cały ten konflikt naprawdę jest dziwny, przywołujący na myśl raczej przedszkolne problemy niż coś poważniejszego. Brakuje też w tym wszystkim humoru. U Sheldona i Amy jak co roku w tym okresie wałkowany jest temat urodzin ukochanej dr. Coopera. W tym wypadku scenarzyści mieli ciekawy, świeży pomysł na prezent przyszykowany przez genialnego fizyka. Dlatego bardzo mocno żałowałem, gdy po obiecującym początku ta historia zamieniła się w komedie nastawioną na odgłosy rzygania. Wydaje mi się, że takie żarty nie śmieszą raczej targetu, do którego skierowany jest ten serial. Komedia najniższych lotów. By tego było mało niezwykle niezręcznie i dziwnie czułem się za każdym razem, jak padało słowo „coitus”. Niby Sheldon od zawsze używał tego słowa w odniesieniu do stosunku, ale tutaj, razem z pomocą uspołecznionej przecież przez lata Amy, brzmiało to o wiele mniej zabawnie, a o wiele bardziej niezręcznie. Coś nie zadziałało jak powinno. W przypadku Leonarda i Penny twórcy nawet nie ukrywają, jacy oni są nudni. Na papierze może żarty w stylu „wciąż żonaci” albo „wciąż zatrudnieni” mają jakiś potencjał komediowy, ale nie w przypadku tego związku. Dobrze, że przynajmniej porozmawiali o przyszłości, lecz niestety nic z tego nie wynikło. Więc wciąż będą po prostu siedzieć i nic nie robić. Szkoda, bo można by na przykład wrócić do wątku pracy Penny albo wymyślić jakiś nowy ciekawy projekt Leonardowi. Tyle że to byłyby historie rozdzielające na ekranie małżeństwo, tylko czy to źle? The Big Bang Theory w ostatnim tegorocznym epizodzie rozczarowuje. Wątki z potencjałem (Raj i Howard; Sheldon i Amy) zostały źle poprowadzone, a te bez potencjału (Leonard i Penny) są po prostu skazane na porażkę. W tym wszystkim brakuje (bo jednak występują, choć w zdawkowych ilościach) zabawnych sytuacji i rozluźniających motywów. Oglądając ten sitcom, łatwiej się przygnębić patrząc na nudne małżeńskie życie niż wprawić w dobry nastrój.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj