W przyzwoitym początku, podczas którego Raj pochwalił się recenzją swojego planetarnego pokazu, twórcy zauważyli, iż największy naukowiec produkcji nie pracuje obecnie nad niczym ciekawym, więc The Solo Oscillation skupia się właśnie na tym problemie. Fajnie, że nauka wyszła na pierwszy plan, bo w Sheldonie ślęczącym przy tablicach i próbującym rozwiązywać problemy matematyczno-fizyczne jest coś z ducha starszych sezonów, ale mimo wszystko doznałem podczas seansu uczucia déjà vu ze względu na przedstawione wydarzenia. Przejdę najpierw do rzeczy, która nie do końca mi się spodobała w tym wątku, a mianowicie rozmów telefonicznych dr. Coopera z matką. Raczej dialogi między tą dwójką kojarzą mi się z szacunkiem względem rodzicielki, zdziwiłem się zatem podwyższonemu tonowi mężczyzny i właściwie żadnej reakcji z tej strony od Mary. Przerywanie, a później momentalne oddzwanianie również nie jest zbyt dobrym zabiegiem komediowym. Najlepiej w tym wszystkim wypadło samo liczenie prawdopodobieństwa spotkania znajomego pani Cooper oraz wizyta Penny. Naukowiec ma z żoną swojego najlepszego przyjaciela niesamowitą chemię i sceny z udziałem wyłącznie wspomnianej dwójki działają jak należy. Było czuć sympatię między postaciami, a także same rozważania naukowe, mimo iż poprowadzone w typowy dla nich sposób, pozytywnie wpłynęły na jakość. Na minus jednak zaliczam zatoczenie koła historii. W którymś poprzednim sezonie ukazano podobny wątek. Skończył się zabraniem przez naukowca za rozwiązywanie problemów ciemnej materii, a teraz, w przypływie chwili, naukowiec może powrócić do teorii strunowej. Nie dość, że to odgrzewanie kotleta, to jeszcze zjadanie własnego ogona. Po co w takim wypadku Sheldon w ogóle zmieniał kiedyś pole zainteresowań, skoro nie miało to żadnego wpływu na fabułę, a zakończyło się historią pozostawiającą po sobie wrażenie recyklingu? Równie pozytywnie odbieram wątek Amy i Leonarda. Widać, że te postacie miały w końcu trochę frajdy poprzez wspólne robienie doświadczeń i to był o wiele lepszy widok niż znudzonego życiem Hofstadtera. Nawet interakcja Penny (swoją drogą przemieszczanie się bohaterów podczas odcinka, a nie tylko twardy podział na grupy dobrze rzutuje na odbiór całości). W miarę zadziałała, chociaż po wyznaniu z poprzedniego epizodu myślałem, że bardziej będzie cieszyła sie na możliwość spędzenia czasu ze swoją najlepszą przyjaciółką. Znów niepotrzebne było kpienie ze szkolnego znęcania się, czy to w przypadku Amy czy Leonarda. Najgorzej wypada część odcinka poświęcona zespołowi muzycznemu, i to przez Howarda. Gdy akurat Raj zaczął wzbudzać jakieś pozytywne emocje, to scenarzyści psują drugiego z przyjaciół. Nieporadność Wolowitza oraz niechęć do pomagania przy córce trochę irytują. Nagle okazuje się, że zespół zabiera mu sporo czasu, ale jako widz tego nie odczułem. Kapela jest tak rzadko wspominana choćby w tle, że można było zapomnieć o jej istnieniu. Tutaj zaś ukazywana jest jako ważna część życia bohaterów. Widocznie się to nie zgrywa i powstaje pewien dysonans między tym, co widzi oglądający, a tym, co mówią bohaterowie. Przy tym wcale negatywnie na wątek nie oddziaływał Bert. Ten wyjątkowo nie irytował. Zawiodła mnie końcowa piosenka, ponieważ nie wpadała w ucho. Nawet pod tak prozaicznym względem bywało lepiej, choć to akurat jestem w stanie wybaczyć produkcji. The Solo Oscillation nie było złe, bo parę dobrych momentów dało się wychwycić z całego epizodu, ale z pewnością uczucie powtórki z rozrywki jest zbyt duże, bym mógł wyżej ocenić tę odsłonę. Być może wymaganie świeżości od 11-letniej produkcji to zbyt dużo, jednak obecne stężenie wtórności jest zbyt duże.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj