Dziewiąty odcinek serii nie był za specjalnie wypełniony akcją. Skupiono się głównie na emocjonalnym i duchowym aspekcie ludzkiego życia, a raczej momencie, w którym ma się ono zakończyć. Już sam tytuł epizodu jednoznacznie sugeruje, z czym mamy do czynienia. DNR jest medycznym skrótem oznaczającym wolę pacjenta, by go nie reanimować w przypadku zatrzymania akcji serca. Przeniesienie tej idei w obecnej sytuacji do uniwersum The 100 wzbudza kontrowersje i nie do końca jestem przekonana, czy aby na pewno scenarzyści dobrze udźwignęli ten temat. Groźba samowolnego pozbawienia się życia pochodzi z dwóch stron: Jasper i jego przyjaciele z Arkadii, a także Raven, której kondycja mózgu pogarsza się z każdym kolejnym dniem. Ich motywy zdecydowanie różnią się od siebie, stąd też pojawia się problem z moralną interpretacją ich działań. Raven zostało niewiele czasu. Jej napady gwałtownych drgawek pojawiają się coraz częściej, a jej halucynacje stają się zbyt realne i namacalne. Raven sama przyznaje, że boi się nie samej śmierci, ale życia bez swojego umysłu i dla niej ewentualny lot w kosmos jest spełnieniem marzeń i krokiem ku wolności. Jest wybawieniem przede wszystkim od bólu i nieustannych ograniczeń własnego ciała. Trzeba przyznać, że byłoby to nad wyraz spektakularne samobójstwo. Swoistego rodzaju powrót do pierwszego sezonu i tradycji związanych z życiem na Arce. Bardzo dobrze wyszło też pożegnanie pomiędzy Murphym a Raven. Dynamika pomiędzy tą dwójką bohaterów jest zdecydowanie najciekawsza w tym sezonie. Przecież to za sprawą Murphy’ego Raven musi poruszać się z metalowym stelażem i doświadcza bólu. Ta chwila pojednania, wybaczenia i wzajemnego zrozumienia pokazała, że w świecie, w którym liczy się głównie przetrwanie, jest miejsce na ludzkie odruchy i dobre serce. Trochę szkoda, że być może więcej ich razem już nie zobaczymy na ekranie. Z drugiej strony podsuwa się nam pod nos postać Jaspera, który od dwóch sezonów nie robi nic innego, tylko działa na nerwy. O ile żałoba po Mai była dość łatwa do zrozumienia, o tyle jego późniejsze zachowanie już nie do końca. W tym sezonie włóczył się bez sensu, rozprawiając o śmierci jak o bliskim koledze i pociągając za sobą kilka innych postaci. Bez większego problemu można dostrzec, co twórcy chcą nam powiedzieć. Chodzi o możliwość decyzji o swoim losie, w obliczu nieuniknionej klęski. Tym bardziej jest to istotne, że mieszkańcom Arkadii cały czas ograniczano wolność, regulowano każdy społeczny aspekt i za nich decydowano o życiu i śmierci. Problem w tym, że patrząc na Jaspera, wcale nie widać tych motywów. Nie można dostrzec bohatera, który poświęca siebie, by inni mogli przeżyć. Nie symbolizuje też idei wyboru czy wolności. On wybiera śmierć, bo… no właśnie. Dlaczego? Bo nie chce walczyć o przetrwanie, jest zmęczony nieustanną walką? Ten silny dysonans, pomiędzy nieustępliwym dążeniem Ziemian do przetrwania, a wybiórczym i czasem wręcz małostkowym podejściem Skaikru do życia jawi się jako jeden ze słabszych momentów całej fabuły. Po prostu nie pasuje. Jaha i Bellamy, współpracując ramię w ramię, ostatecznie zrezygnowali z przymusowego przesiedlenia Jaspera i tych kilku ochotników. Razem z resztą mieszkańców udali się w stronę Polis, by tam wprowadzić się do niedawno odnalezionego bunkra. I serial nie byłby sobą, gdyby miałoby się to odbyć lekko, sprawnie i przyjemnie. Budowany od trzeciego sezonu konflikt pomiędzy Skaikru, Azgedą i Trikru w końcu nabiera realnych kształtów. W teorii Skaikru i Azgeda mają koalicję, gwarantującą im równy podział miejsc w schronieniu. Ku niezadowoleniu Ludzi Lodu, bunkier znajduje się na terenie Trikru i Indra wie o jego istnieniu. Okazuje się zatem, że chętnych do zamieszkania podziemnego pałacu jest zdecydowanie więcej i trzeba w jakiś sposób dojść do porozumienia. Jak zwykle Clarke wyszła z inicjatywą, a raczej próbowała podstępem uratować wszystko i wszystkich.. Chciała zostać nowym Komandorem i zjednoczyć trzynaście klanów pod swoim panowaniem, przez co uniknęłaby wtedy krwawej wojny. I wiele wskazywało, że ten zabieg mógłby się udać, szczególnie teraz, kiedy Clark posiada niezbędną, czarną krew by bezpiecznie współpracować z chipem. Król Roan pokrzyżował jej plany i w momencie ceremonii zaprzysiężenia uświadomił zebranym skąd Clarke ma czarną krew. Chcąc jednak raz na zawsze rozwiązać ciągnące się w nieskończoność konflikty, zarządził pojedynek klanów. Zwycięzca bierze schronienie. Czyli najprawdopodobniej w przyszłym odcinku można spodziewać się czegoś w rodzaju starożytnych walk gladiatorów. Pomysł, by Clarke została Komandorem wydawał się równie ekscytujący co niemożliwy do zrealizowania. Z prostego względu, żadne z klanów nie respektuje ani jej, ani Skaikru. Dlatego wcześniejsze sugestie Roana, by to właśnie Clarke negocjowała z innymi klanami były równie bzdurne. Zresztą nie ma co się oszukiwać: postać Clarke bardzo ucierpiała w czwartym sezonie, nie można nawet mówić o ewolucji jej postaci, a raczej o zdecydowanym uwstecznieniu. Przestaje być wiodącą postacią, a jedynie cieniem samej siebie z poprzednich sezonów. Jej działania wydają się być jedynie sekwencją błędów i pomyłek niż faktycznego, zaradczego działania. Podobne wrażenie odnosi się w przypadku Bellamy’ego i Octavii. Scenarzyści tak bardzo skupili się na ostatecznym punkcie fabuły, że zgubili gdzieś po drodze realizm i wiarygodność w odniesieniu do swoich postaci. Dowolnie zmieniają ich zachowania w zależności od potrzeb fabuły, bez logicznego związku z poprzednimi wydarzeniami. Bohaterom The 100 nie zostało już wiele czasu. Śmiercionośna radioaktywna fala zdaje się być u progu ich domostw i zostało im niewiele ponad kilka dni, by się schronić. Zamiast się jednoczyć i współpracować, toczą walki o władzę i dostęp do dóbr. Można zatem spodziewać się, że finał sezonu będzie bolesny i drastyczny, a serial przebije sam siebie pod względem liczby zabitych osób.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj