Pierwsza część finału The 100 rozgrywa się zgodnie z utartym scenariuszem. Zasadniczo każdy etap jest przewidywalny, więc trudno o zaskoczenie czy jakieś większe emocje. Chodzi mi głównie o nieudany atak Octavii na dolinę, masakrę i fakt, że oboje z Bellamym jakimś cudem przeżyli. Niby nie jest źle, bo jest trochę akcji i w miarę sprawnie zrealizowana walka, ale gdzieś przez oczekiwane rozwiązania wyparowały emocje. To wszystko traci znaczenie. Nawet później, gdy Octavia powoli zdaje sobie sprawę, że jednak popełniła błąd i decyduje się poświęcić na rzecz brata i przyjaciół. Może gdyby nie pojawienie się odsieczy właśnie w momencie, gdy powinna umrzeć, zaliczyłbym tę scenę do udanej, bo w niej są jakieś oznaki życia i emocji. Jednak szybka i - co ważne - efekciarska pomoc trochę psuje to wrażenie, bo jednak psuje to fakt, że nie ma ofiary, nie czuć zagrożenia dla życia głównych bohaterów i w sumie to giną tylko bezimienne postacie. I twórcom nie starczyło inwencji na stworzenie czegoś naprawdę efektownego, pomysłowego i emocjonującego, bo już w drugiej części finału walka opiera się głównie na Bellamym i Echo, a potem dostajemy jedynie kapitulację przeciwników. A może to kwestia budżetu? Grupa Echo i emocje związane z walką i chęcią odbicia Bellamy'ego sprawdzają się o wiele lepiej. Czuć, że postaciom zależy i jest w tym ważny cel. Wyścig z czasem to zabieg, który w łatwy sposób może wywołać jakieś emocje lub zbudować napięcie. I dlatego też to tutaj sprawdza się całkiem nieźle. Nawet fakt, że chcą wziąć Madi, by poprowadziła Wonkru do walki z bandytami. To oczekiwany ruch, który powinien dać tym odcinkom coś interesującego i nadać im dodatkowego charakteru. Pokazać dojrzewanie tej dziewczyny do roli przywódczyni. I twórcy spartolili to śpiewająco, kontynuując sztuczne i irytujące przedstawienie matczynych uczuć Clarke. Ta postać wiele straciła w tym sezonie, popadając w totalną skrajność w podejściu do przybranej córki. Te emocje bohaterki są zrozumiałe i są pomysłem godnym rozwinięcia, ale twórcy poszli po linii najmniejszego oporu. Aktorka nie daje rady nadać im wiarygodności, bo częściej irytuje, a do tego jej decyzje pozostawiają wiele do życzenia. Szczególnie, że wszystkie były złe i błędne, bo ostatecznie zdaje sobie sprawę, jaki kierunek jest słuszny, więc szybko okazuje się, że działająca na nerwy maniera Clarke to tylko zapychacz. I to dość nieudany. Konfrontacja Clarke z McCrearym to jedyna rzecz, która potrafi zaskoczyć w finale. Pomijam wcześniej wspominaną sztuczną przemianę bohaterki i mobilizację do tego kroku. Chodzi o to, co robi McCreary - a doprowadza do kolejnej apokalipsy, której najwyraźniej nie da się zapobiec. I tu mam duży problem z tym wątkiem. Po pierwsze - ileż razy można kończyć świat w tym serialu? Mieliśmy już coś takiego, więc to rozwiązanie wywołuje obojętność i sprawia, że ze znużeniem pytamy: "znowu?". Po drugie - czemu bohaterowie po prostu nie zestrzelili tej bomby, gdy była wysoko, zanim dotarła do doliny? Rakiety w statku kosmicznym były istotnym wątkiem w sporej części sezonu, a tu po prostu zostały zlekceważone. A przez to też całość wydaje się wymuszona i pozbawiona sensu. A wiemy, że te pociski nadal były aktywne, bo przecież McCreary w finale dążył do ich użycia przeciwko Octavii. Mimo wszystko kulminacja z ucieczką przed nadchodzącą apokalipsą ma więcej emocji i napięcia niż cały ten sezon razem wzięty. W końcu jest realne zagrożenie, gdzie nie wiemy, czy wszystkim się uda i czy każdy zdoła dotrzeć do statku na czas. Ostatecznie zniszczenie życia na Ziemi jest wątkiem mimo wszystko mało kreatywnym. Jedyny potencjał, jaki ze sobą niesie, to fakt, że 6. sezon będzie rozgrywać się na innej planecie. Kompletnie nowe środowisko to szansa na nadanie życia serialowi, który w 5. sezonie wyraźnie ledwo dyszy. Ten sezon był zbyt przedłużany, zapychany nieudanymi pomysłami i kiepskimi decyzjami realizatorskimi. Wszystko gdzieś wyparowało w wyniku poprzednich rozwiązań fabularnych. Zdaje się, jakby twórcom po prostu zabrakło pomysłów na to, co Ziemia im może jeszcze zaoferować. Dlatego 6. sezon może być lepszy, jeśli jest pomysł na to, jak zbudować tajemnicę wokół kompletnie nowego świata. Czy będą tam tubylcy? Jestem zaciekawiony. Udanie wypadają też sceny na końcu finału z Montym. Z jednej strony był on ważną postacią w tym serialu, na którego kompletnie nie było pomysłu w tym sezonie. Błąkał się bez celu, by wygłosić kilka idealistycznych kwestii, więc z drugiej strony dobre przynajmniej jest to, że na sam koniec dali mu wątek mający znaczenie i sens. Oglądanie jego nagrań, gdy powoli starzeje się i w pewnym sensie umiera na oczach Clarke i Bellamy'ego, jest poruszające jak mało co w tym sezonie. To taka oznaka, że jednak jeszcze w twórcach tli się żar kreatywności, który mam nadzieję, że rozpali się pełnym ogniem w 6. sezonie, bo piąta seria na tle poprzednich wypada zaledwie przeciętnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj