Ten odcinek pokazuje zastraszający brak konsekwencji ze strony twórców i scenarzystów The 100. Gdy Clarke przechodzi przez tunel, z oporami i łzami w oczach przyznaje się przed przyjaciółmi, że zabiła Bellamy'ego. Kłopot z poczuciem jakiejkolwiek emocji pojawia się w momencie, gdy bohaterka tłumaczy, że nie miała żadnego wyboru. Patrząc na absurdalność tamtej sceny, najbardziej banalnych scenariuszy, niekończących się śmiercią Bellamy'ego, był ogrom. Niekonsekwencja pojawia się w reakcjach postaci na jej wyznanie. Jeszcze słowa i przytulenie Octavii można zrozumieć, bo ona przez te 10 lat bardzo dojrzała i sama ma córkę. Jednak taka sama akceptacja ze strony Echo to głupota, absurd i wspomniany brak konsekwencji. Jeszcze kilka odcinków temu Echo w popadającym w skrajność wątku chciała wszystkich zabić, bo ośmielili się skrzywdzić jej Bellamy'ego, który jednak przeżył. Teraz, gdy stoi twarzą w twarz z morderczynią swojej miłości, dostajemy coś takiego? To kompletnie się nie klei, nie ma najmniejszego uzasadnienia fabularnego i brak w tym sensu. Im dalej poznawałem historię, tym bardziej miałem wrażenie, że to nudny zapychacz. Powrót na Ziemię na tym etapie serialu jest nieporozumieniem i sztandarowym przykładem, jak bardzo nie ma tutaj pomysłu na historię. Nie po to ta planeta została po raz kolejny zniszczona, by bohaterowie znów na nią powrócili. Już tylko twórcy wiedzą, jakim cudem po ostatnim kataklizmie ten bunkier wciąż stoi bez szwanku (choć końcowa scena z jego zawaleniem temu przeczy, ale to pewnie chwilowa komplikacja). Cały motyw jest wykorzystywany do tego, by tak naprawdę opowiadać o niczym. Sceny przeciągają czas ekranowy i są wypełnione oczywistościami: kłótnia Maddie z Clarke, demony Octavii czy picie alkoholu i granie na fortepianie. A to przecież jest większość tego odcinka, która jedynie nudzi, bo nie niesie ze sobą emocjonalnej wartości, rozwoju fabuły czy znaczenia dla postaci. Nawet wątek starcia z krwawą przeszłością Octavii jest potraktowany po macoszemu. A już walka Russella z Indrą i jej córką to przykład, jak poziom realizacyjny bardzo spadł. Wygląda to koszmarnie pod względem montażowym.
fot. materiały prasowe
+8 więcej
Cały odcinek ma jedną wartość, która zasługuje na może dwie-trzy sceny. Kwestia Sheihedy, który w oczywisty sposób dostaje się do środka i chce dorwać Maddie. Ilość głupot tego wątku przekracza wszelkie granice. Po pierwsze - Indra i Octavia to mądre postaci, więc wiedzą, że niewidzialny ludek pewnie się tu dostał, ale i tak stoją, jak kołki przy portalu. Po co? Nie ma to żadnego sensu. Tak jak poświecenie Gabriela, fanatyzm Clarke i oczywisty, naturalny wybór Maddie, który doprowadza do jedynej możliwej konkluzji. A przecież twórcy nie grzeszą w tym sezonie subtelnością, więc bez problemu dali bohaterom fabularny wytrych, jak wrócić do Bardo, bo przecież nagle, ot tak, nie jest potrzebny już portal do przenoszenia się pomiędzy planetami - wystarczy specjalna kapsułka. To jest przykład przesady, wymyślania wszystkiego na poczekaniu i braku przemyślenia poszczególnych wątków. Nic tu się nie klei. To był najgorszy odcinek 7. sezonu The 100, który pełni rolę pustego, pozbawionego znaczenia zapychacza. Biorąc pod uwagę, jak mało odcinków zostało do końca serialu, rozczarowanie decyzjami twórców jest jeszcze większe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj