Im bliżej końca The 100, tym twórcy wprowadzają coraz więcej zapychaczy, a brak pomysłu na ten sezon jest coraz bardziej odczuwalny.
Pokłosie zawalenia bunkru to przedłużanie odcinka w nieskończoność.
The 100 przyzwyczaiło widzów do dynamicznego rozwoju historii, dobrej fabuły, twistów i emocji. Teraz dostajemy oczywistości, zapychacz i brak jakiejkolwiek emocjonalnej dawki. Cały wątek z zawaleniem bunkra to idealny dowód na brak pomysłu na 7. sezon. Ranna, umierająca Emori i wyścig z czasem, by... młotkami wydobyć urządzenie z podłogi. Nie jestem ekspertem od budownictwa, ale cały motyw kompletnie się nie klei. Jakim cudem w tak szybkim tempie walenie młotem miałoby zrobić tak wielką dziurę w podłożu? Do tego całość to łzawa próba emocjonalnej manipulacji - widz ma przejąć się Emori oraz równie przejętym Murphym. Nie zdziwię się, jeśli koniec końców Raven wybrała jednak Bardo, nie Sanktuarium, tak jak Emori ją o to prosiła. Ta przewidywalność staje się jednym z kluczowych problemów
The 100, bo cały motyw ma potencjał na dwie/trzy sceny, a nie jedną trzecią odcinka.
Scenarzyści naprawdę biją rekordy w tworzeniu coraz bardziej męczących dialogów. Trudno zliczyć, ile razy Clarke powtarza w tym odcinku, że chce ratować Madi. Non stop powtarza tę samą formułkę i zasadniczo do niczego to nie prowadzi. Pusty dialog, słowa niemające żadnych konsekwencji. To podobna klisza fabularna, jak wałkowane w serialach: "zrobiłem to, by cię chronić". Ileż można? Wszyscy w tej grupie wiedzą o tym, lubią Madi, kochają tego dzieciaka i nie są jedynymi ludźmi, którzy chcą ją odzyskać, więc bezsensowne powtarzanie tego samego ze strony Clarke to po prostu leniwe scenopisarstwo. Tworzenie tego typu motywów bez przemyślenia buduje jedynie wrażenie, jakby robiono to na kolanie pięć minut przed nagraniem danej sceny.
Zresztą wszystkie wydarzenia w Bardo to też schematy realizowane po linii najmniejszego oporu. Najważniejszym czynnikiem odbioru dobrego serialu są emocje i fabularny sens. W tym przypadku mamy oczywistości i totalny brak jakiejkolwiek emocji, bo twórcy raczą widza zapychaczem, niewnoszącym nic szczególnego. Przecież sceny z gmeraniem w mózgu Madi nie pokazują nic, co byłoby dla widza jasne, więc jedna trzecia odcinka jest tak naprawę o niczym. Liczy się efekt, czyli zniszczenie Madi i jej sparaliżowanie. Mieszane odczucia też wywołuje rozpacz Clarke, z którą Eliza Taylor sobie po prostu nie radzi. Aktorsko wygląda to sztucznie, bo jej rozpacz, ciągły płacz wydziera z niej jedną łzę. Wówczas trochę czuć, że jest to wymuszone, a brak emocjonalnej autentyczności nie pozwala wczuć się oraz współczuć bohaterce.
Oczywiście problemów jest więcej. Scena walki Sheihedy z wojakami Bardo jest fatalnie nakręcona i zmontowana. Praktycznie nic nie widać, ponieważ montaż jest zbyt szybki i marnuje prace kaskaderów. Dalej sojusznik Octavii i Clarke okazuje się superwojownikiem, nie tylko naukowcem, a banalność motywu z jego uwolnieniem kobiet wydaje się popadać w zbytnie skrajności. To wszystko ma potencjał na papierze, a każda kolejna minuta go marnuje.
The 100 ma problem w 7. sezonie i pewnie po jego emisji poznamy jakieś zakulisowe tajemnice. Wrażenie kreowania części historii na szybko, bez dopracowania i przemyślenia jest zbyt mocne, a minimalizacja roli Clarke i Bellamy'ego zbyt wyraźna. Ten odcinek, podobnie jak poprzedni, to pusty zapychacz, w którym istotne jest może kilka minut, a cała reszta to nudna pustka wywołująca jedynie obojętność. Wręcz fatalny wstęp do ostatniego odcinka w historii serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h