"The Affair" pomimo nowatorskiej formuły oglądało się bardzo przyjemnie i w oczywisty sposób czytało się wszystkie chwyty ze strony twórców – Alison pamięta jedno, Noah drugie. Jedna strona inaczej zapamiętuje szczegóły od drugiej. Kobieta zwraca uwagę na inne rzeczy niż mężczyzna. Przez to pozornie te same sceny miejscami różniły się kompletnie wszystkim – od ubioru po sam przebieg wydarzeń. Czasami nawet dane zdarzenie nie nastąpiło w jednej z wersji lub zostało pominięte/zapomniane. Wniosek jest prosty: żadne wspomnienie nie jest obiektywne, jest odbierane przez pryzmat osobowości, doświadczeń, a nawet statusu społecznego.
Jak wspomniałem, wszystkie chwyty były dość łatwo odczytywane przez widzów – mamy dwie osie fabularne, które rozgrywają się w dwóch różnych okresach: tytułowy związek, który dzieje się gdzieś w przeszłości, oraz przesłuchania, które wynikają najprawdopodobniej z relacji Noah i Alison oraz tego, do czego ona doprowadziła. Przesłuchania motywowały „retrospekcje” i usprawiedliwiały różnice w opowiadanych historiach – bohaterowie byli w stresie, musieli na szybko przypomnieć sobie daną sytuacje. Później jednak dwie wersje historii nie były niczym umotywowane, a nawet wtedy dało się jakoś dopasować wszystkie części układanki. Koniec finału 1. sezonu „The Affair” trochę ten porządek gubi.
[video-browser playlist="637820" suggest=""]
Twórcy oczywiście z łatwością mogą ten zarzut odeprzeć – Sarah Treem sugerowała, że równie dobrze wydarzenia zarówno z wersji Noah, jak i Alison mogły się zdarzyć: jedno wcześniej, drugie później, a każda z osób zapamiętała tę chwilę, która najbardziej ją dotknęła. Nie mogę jednak uwierzyć w to, że tak przerażający moment, w dodatku tak ważny dla związku Noah i Alison, został zapamiętany zupełnie inaczej. Nie mówiąc już o tym, że urwanie wydarzenia w kulminacyjnym momencie nie jest aż tak interesującym chwytem – przecież i tak w tym odcinku dowiadujemy się, kogo „wybiera” Noah. Wygląda to raczej na brak pomysłu ze strony twórców odnośnie tego, jak rozwiązać patową sytuację.
Nie wiem, czy tak miała wyglądać fabuła 1. sezonu od samego początku (w końcu zamówienie kolejnego nastąpiło już po emisji kilku odcinków), jednak skróty w niektórych momentach wydają się być pójściem na łatwiznę. Noah przez cały sezon męczył się z napisaniem książki, a ostatecznie w ciągu dwuminutowego skrótu pisze arcydzieło. Kiepski pomysł. Podobna sytuacja jest z początkiem odcinka, kiedy widzimy kolejne „zdobycze” Noah, któremu najwyraźniej życie w separacji pozwala rozwinąć skrzydła. Jest to kolejny skrót, bolesny dlatego, że Noah jest postacią wdzięczną i gotową do dalszej eksploracji, więc potraktowanie większego okresu z jego życia skrótem wydaje się być kolejnym łatwym rozwiązaniem. O wiele lepiej wygląda oś fabularna Alison, w której zastosowano elipsę – zamiast zmontowanych scen, by zobaczyć, co przez ten kawałek czasu bohaterka robiła, po prostu zostajemy wrzuceni w akcję parę miesięcy po scenie na stacji kolejowej.
Ale nawet jeśli finał 1. sezonu "The Affair" jest najsłabszym odcinkiem, to serial Showtime nadal jest świetną produkcją i chyba jedyną wartą uwagi obyczajówką - najlepsze odcinki były właśnie te, w których nie był obecny detektyw Jeffries. Do tego jest wybornie zagrany, o czym świadczą nominacje do Złotych Globów zarówno dla Ruth Wilson, jak i Dominica Westa (ten zaś konkuruje z aktorami znanymi bardziej z dużego ekranu – tym większy będzie zaszczyt, jeśli West statuetkę zdobędzie), a "The Affair" jest przecież jedyną premierą nominowaną w kategorii najlepszy serial.
[video-browser playlist="637822" suggest=""]
Najważniejszy jest jednak aspekt samego kreowania bohaterów i tego, jaki to powoduje odbiór u widzów. Pierwsza, podstawowa myśl, która się nasuwa po usłyszeniu słowa „romans”, prawdopodobnie niesie za sobą same negatywne znaczenia. A jednak poznajemy bohaterów nieszczęśliwych w swoich związkach, którzy potrzebują czegoś nowego, czegoś, co pozwoli im znów żyć. Z początku wydaje się być to złą, niegrzeczną zabawą, która rozwali ich życia. Moralne dylematy bohaterów przekładają się na moralne dylematy widzów – czy można porzucić żonę, z którą się było w związku ponad 20 lat, z którą ma się czwórkę dzieci i szczęśliwą przeszłość? Czy obwinianie męża o śmierć dziecka i porzucenie go zamiast próby naprawienia tego, co zostało, jest aktem tchórzostwa, czy odwagi? Czy wreszcie poszukiwanie nowego, szczęśliwego życia kosztem nieszczęścia innych osób jest czymś okrutnym, czy może powinniśmy kierować się myślą, że każdy jest kowalem swojego losu? Myślę, że każda osoba inaczej odpowie sobie na te pytania, ale na tym polega też siła "The Affair" – można o serialu dyskutować naprawdę długo. Można także zrujnować sobie przez kłótnie przyjaźń. Można też trzymać język za zębami i siedzieć cicho, by nikogo nie zrazić. Takie rzeczy potrafi robić ten serial.
To powoduje, że "The Affair" jest z pewnością jedną z najciekawszych pozycji tego sezonu. Specyficzna konstrukcja prawdopodobnie wymusiła na twórcach zmianę pomysłów na dalsze odcinki, gdy serial dostał zamówienie na kolejny sezon. Za rok zmieni się pewnie o wiele więcej – wiadomo, że w następnej serii będziemy obserwować wydarzenia także z perspektywy innych osób. Ponadto tytułowy romans pewnie ustąpi miejsca zagadce kryminalnej – w końcu główna fabuła nadal nie dogoniła osi, w której bohaterowie byli przesłuchiwani. To spore pole do popisu, szczególnie że poszukiwanie wspólnych mianowników w różnych wersjach świadków pozwoli także i nam poczuć się, jakbyśmy byli detektywami. Obawiam się odrobinę o poprowadzenie bohaterów, bo przecież to, co najbardziej elektryzowało (a przynajmniej w moim przypadku tak jest), to relacje Alison-Cole i Noah-Helen. Stąd moje podejrzenia, że 2. sezon „The Affair” będzie czymś zupełnie innym. Miejmy tylko nadzieję, że równie dobrze napisanym i zagranym.
Czytaj również: „The Affair” – twórcy o finale. Teaser 2. sezonu
PS. Zauważyliście, że we wspomnieniach Noah pojawia się ujęcie z wersji Alison i odwrotnie – Alison wspomina to, co wydarzyło się w części Noah? Fajny zabieg, ale jeszcze bardziej mieszający mi w głowie. Ach, ta zdradziecka pamięć…