Coś się kończy, coś się zaczyna. I tak w kółko, jak to w Marvelu. Jedni odbiorcy na taki "cykl życia" będą sarkać, inni nie wyobrażają sobie, by mogło być inaczej. O co chodzi akurat w niniejszym przypadku? Po prostu nad wyraz nietypowy Superior Spider-Man zakończył żywot, na jego miejsce powraca stary i dobry Amazing Spider-Man.
Tymczasem na ekranach kin hula młodziutki i zawadiacki Pajęczak, przy którym komiksowy Peter Parker z Marvel Now rzeczywiście może wydawać się stary. Po okładce raczej tego nie stwierdzimy - radosny, wręcz pijany szczęściem główny bohater fruwa bez maski nad Nowym Jorkiem i być może to ów nastrój tak go odmładza, bo przecież nie mamy już do czynienia z nastoletnim łobuziakiem, tylko z pełnym bolesnych doświadczeń mężczyzną. Dlatego też, po długich i dramatycznych zmaganiach z Doctorem Octopusem, wariacko-sztubacka jazda z pierwszego zeszytu The Amazing Spider-Man #01: Szczęście Parkera może wytrącić z rytmu, ale najwyraźniej tego było trzeba, by świętować powrót osobowości Petera Parkera do własnego ciała. Bo przecież skoro wrócił stary dobry Spidey i jemu, i czytelnikom należy się trochę więcej luzu i zabawy. I cóż, trzeba to przyznać scenarzyście albumu, że momentami jest naprawdę zabawnie (Spider-Man fruwający na golasa) ale przecież opowieść ta nie samą hucpą stoi.
Amazing Spider-Man, mimo powracającego logo i wyzerowanej numeracji serii, jest pełnoprawnym ciągiem dalszym poprzedniego cyklu. Przede wszystkim Peter musi zmierzyć się ze wszelkimi konsekwencjami, na które naraził go Otto Octavius, całkowicie przebudowując mu życie. Ot choćby sprawy... miłosne, bo przecież podczas urzędowania w ciele Parkera, Otto znalazł miłość swojego życia, z którą teraz borykać się musi Peter. Zostają jeszcze sprawy zawodowe - Peter Parker okazuje się być właścicielem prężnej firmy, a przy tym nieco despotycznym szefem. Nie koniec niespodzianek - w międzyczasie zdołał nawet uzyskać stopień naukowy. Co więcej i co chyba najistotniejsze, wizerunek Spider-Mana, ukochanego superbohatera nowojorczyków został przez Octaviusa mocno nadszarpnięty. Jak Peter to wszystko naprawi? Przecież nie samym urokiem osobistym.
Dostajemy zatem opowieść o próbie odzyskania statusu quo, opowieść o walce z przeciwnościami losu. Po dziesięcioleciach komiksowych przygód dla Petera Parkera to żadne novum. Na plus trzeba oddać aonowi Slottowi, że ta historia walki o odzyskanie dobrego imienia i przystosowania się do nowej rzeczywistości wyszła mu zaskakująco świeżo, przynosząc czytelnikowi dużo momentów autentycznej frajdy, nawet jeśli zmagania z głównym złoczyńcą Amazing Spider-Mana (Czarna Kotka) wydają się zbyt naciągane. Dlatego też, aby wzmóc dramaturgię albumu, twórcy postawili na ryzykowny chwyt fabularny, na który wielu odbiorców może kręcić nosem, uznając go za zwyczajnie tani.
Zapowiedź małej rewolucji w życiu Parkera dostajemy juz na pierwszych planszach. Wracamy do początków bohatera, oglądamy po raz już nie wiadomo który moment ukąszenia przez pająka, ale oto twórcy upychają do tejże genezy nowy element. Okazuje się, że nie tylko Peter został tego dnia ukąszony. Pająk dziabnął jeszcze kogoś, kto teraz najwyraźniej mocno namiesza w życiu naszego bohatera.
Cóż, pomysł oryginalnością nie grzeszy, poza tym wprowadzenie nowych elementów do ugruntowanej od lat genezy wiąże się z niemałym ryzykiem. Na całe szczęście - twórcy mieli pomysł na rozwój dalszych wydarzeń i sam wątek postaci ukąszonej dziewczyny, wiążąc go przy tym ciekawie z pamiętnym runem J. Michael Straczynski. Jaki to pomysł ? O tym warto się przekonać czytając Szczęście Parkera.
W kontekście całości historii warto zwrócić uwagę na sam tytuł. Rzeczywiście, w pełni oddaje on samopoczucie bohatera, ale też jest nieco ironiczny. Szczęście, jak wiadomo, nigdy nie trwa wiecznie, za jego chwile trzeba zazwyczaj słono zapłacić. Czarne chmury nadciągają nad głowę upojonego nim Petera Parkera, ale na razie niech będzie, jak jest, niech będzie tak jak na grafice z okładki. Zostawiamy go zadowolonego z życia, z nowym na nie planem i z nowym, rozkwitającym uczuciem. Może właśnie taki ten komiks musiał być, nawet za cenę jego wiarygodności i nie do końca spełnionych czytelniczych oczekiwań. Przecież superbohaterom też się coś od życia należy.