The Crown powoli, acz miarowo zbliża się do okresu historycznego, który większość młodszych widzów powinna kojarzyć z doniesień medialnych oraz plotek o pięknych, sławnych i bogatych. Nie eksplorujemy już dalekiej przeszłości, bo za winklem czeka na nas współczesność. Liczący na fabularne wersje miłosnych perypetii Williama i Harry’ego zawiodą się jednak, ponieważ twórcy już jakiś czas temu zapowiedzieli, że ich format nie będzie skupiał się na bieżących wydarzeniach. Najpierw w mediach pojawiła się informacja, że The Crown zakończy się na 5. sezonie. Później zapowiedziano szóstą odsłonę, ale zaznaczono, że będzie ona eksplorować ten sam okres historyczny, co wcześniejsza. Nie ma wątpliwości więc, że to księżna Diana znajdzie się w centrum wydarzeń trzech ostatnich sezonów. W czwartej odsłonie dane jest nam podejrzeć jej początki wśród Windsorów. Jak wiemy, w późniejszych sezonach w księżnę Dianę wcieli się uznana aktorka Elizabeth Debicki. Młodszą wersję księżnej portretuje Emma Corrin. Nie ma sensu wertować internetu w poszukiwaniu informacji o jej filmografii. To debiutantka rozpoczynająca mainstreamową karierę od tak znaczącej roli. Diana z 4. sezonu nie jest jeszcze kobietą, w której zakochał się świat. Kobietą, której smutne spojrzenie i łagodne usposobienie stały się symbolem popkultury. W nadchodzącej serii twórcy skrupulatnie przedstawiają początki znajomości Karola i Diany, a następnie przeprowadzają głęboką wiwisekcję ich związku. Docierają do patologii i odchyleń, które miały kluczowe znaczenie dla późniejszych losów obojga arystokratów. Wszyscy znamy tę smutną historię i wiemy, jak ona się zakończyła (w przypadku Karola trwa oczywiście nadal). Twórcy The Crown, w znamiennym sobie stylu, wydobywają na światło dzienne psychologiczne „trzewia” tej relacji, wskazując jasno błędy popełnione przez młodych. Młodych, którzy nie byli przecież panami własnego losu. W tym momencie The Crown wraca do korzeni, wskazując na bezlitosną i niemiłosierną schedę rodu królewskiego.
fot. Netflix
Królowa tym razem znajduje się częściej na pierwszym planie, niż miało to miejsce w poprzedniej serii. Wtedy była milczącym świadkiem wydarzeń, teraz jest czynnym uczestnikiem wszystkiego, co się dzieje. Jasno opowiada się po stronie wartości, które są dla niej ważne. Nie ma problemu z wartościowaniem swoich dzieci i wskazywaniem wśród nich ulubieńców. Niczym wielka władczyni gani za słabości i chwali za hart ducha. To właśnie w tym sezonie Elżbieta przechodzi najbardziej znaczącą metamorfozę. Przemienia się w prawdziwą liderkę o niezwykle silnej osobowości. Królowa góruje zarówno nad swoim mężem (który tym razem znajduje się znacząco w cieniu), jak i politycznymi oponentami. Tylko jedna osoba staje z nią do wyrównanej konfrontacji. To właśnie relacja Elżbiety i Margaret Thatcher jest drugim najważniejszym wątkiem bieżącego sezonu. Napisać, że Gillian Anderson dobrze sportretowała Żelazną Damę, to tak naprawdę nic nie napisać. Być może mamy tu do czynienia z najdoskonalszą rolą artystki i najcelniejszą interpretacją byłej pani premier w historii kinematografii. Anderson jest lepsza nawet od Meryl Streep w Żelaznej Damie. Aktorka przemieniła się w graną przez siebie postać. To metamorfoza kompletna. Co więcej, twórcom udało się upodobnić aktorkę do pani premier również wizualnie. The Crown do tej pory nie koncentrowało się na fizycznym podobieństwie do portretowanych postaci. Skupiano się głównie na manierach, zachowaniu i warstwie psychologicznej. Margaret Thatcher w wykonaniu Gillian Anderson to pierwsza w pełni udana przemiana wizualna. Wielkie brawa dla charakteryzatorów. Żelazna Dama ze swoim twardym charakterem dominuje każdą scenę. Sezon podzielony jest tak, żeby wydarzenia z jej udziałem rotowały się z tymi koncentrującymi się na losach Karola i Diany. W kilku miejscach pojawiają się dygresje poświęcone pozostałym bohaterom, ale ustępują one znacząco jakością dwóm najważniejszym wątkom w serialu. Tym razem zarówno księżna Małgorzata, jak i książę Filip, dostają stosunkowo niewiele czasu ekranowego. Dużo więcej miejsca otrzymuje za to Karol. Portretujący go Josh O'Connor jest również fenomenalny. To druga najlepsza rola w tym sezonie. Szkoda, że w następnej serii już inny aktor wcieli się w tę niejednoznaczną postać.
Netflix
+3 więcej
4. odsłona The Crown to tradycyjnie uczta dla zmysłów. Całość zrealizowana jest perfekcyjnie. Każdy odcinek ma swój własny styl, który przejawia się zarówno w oprawie wizualnej, jak i w ścieżce dźwiękowej. W jednej z odsłon możemy nawet posłuchać nieco punk rocka (rychło w czas – Wielka Brytania to przecież kolebka tego rodzaju muzyki). Fabularnie opowieść trzyma przeważnie wysoki poziom, choć tu i ówdzie można zauważyć zmęczenie materiału i ewidentne wpadki. Przynajmniej jeden odcinek zupełnie nie spełnia swojej roli, w innych miejscach twórcy starają się przykryć mielizny fabularne dość prostym żartem lub mało finezyjnym melodramatem. Na szczęście braki te rekompensuje nam świetnie poprowadzony wątek Diany i Karola oraz gigantyczna siła postaci granej przez Gillian Anderson. Najnowszy sezon The Crown to pasjonujące starcie osobowości i ważne wydarzenia dla współczesnej historii Wielkiej Brytanii. Z takimi postaciami jak Margaret Thatcher czy księżna Diana fabuła wydaje się samograjem. Serial nie idzie jednak na łatwiznę i wciąż zagłębia się w meandry relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami dramatu. Nic tu nie jest powierzchowne i chwała twórcom za to, bo niepotrzebna nam kolejna łzawa opowieść o Królowej ludzkich serc czy pokrzepiająca na duchu historia o Żelaznej Damie. To już znamy. Teraz czas na to, co ukryte i nieoczywiste. Na tym polu The Crown ponownie odnosi sukces.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj