"I did not hit her, it's not true, it's bullshit. I did not hit her. I did noooooot! Oh, hi Mark" - gdy po 50. dublu Tommy Wiseau wreszcie perfekcyjnie wypowiada swoją pierwszą filmową kwestię, a widownia szaleje ze szczęścia i nagradza (wcielającego się w jego rolę) Jamesa Franco gromkimi brawami, to wiesz, że kultowy, najgorszy film w historii doczekał się godnego making of - The Disaster Artist.
„Byłoby idiotyzmem tego nie zrobić” – tak James Franco tłumaczył pomysł zrealizowania, przez wielką wytwórnię, wysokobudżetowego obrazu o niskobudżetowym niezależnym dziele, który gremialnie uznano za najgorszy film w historii. Deklaracja ta ustawia nas na odpowiednie tory przed odbiorem
The Disaster Artist – to obraz stworzony z pasji do kina i oddający hołd jednemu z najbardziej pokrętnych umysłów, z których zrodził się pomysł na film. Jak można się spodziewać, Franco udaje się zrobić wszystko lepiej, czyli – jak na film o
The Room przystało – gorzej.
Lata 90., San Francisco. Tommy Wiseau, ekscentryczny czterdziestoparolatek o dziwnym akcencie, marzy o karierze aktorskiej. Jego idolami są Marlon Brando z
Tramwaju zwanego pożądaniem i James Dean z
Buntownika bez powodu. Po tym jak raz za razem – wraz ze swoim przyjacielem, Gregiem Sestero – ponosi w Hollywood zawodowe porażki, postanawia napisać, wyreżyserować i wyprodukować swoje opus magnum –
The Room.
James Franco – wytworny i wszechstronny filmorób – opowieść o tragicznym twórcy zaczyna na długo przed procesem powstawania wspomnianego dzieła. Kluczowe jest bowiem to, co pcha Tommy’ego do stworzenia pokracznego filmu oraz dziwaczna relacja łącząca Wiseau i Sestero – toksyczna, lecz napędzająca dwóch nieudaczników, którzy marzą o tym, by znaleźć się na szczycie. Przy okazji zaś twórcy mogą podrzucać smaczki, które fani
The Room rozpoznają natychmiast – w końcu mówimy o kultowym filmie. Fan-serwis danie główne serwuje zaś, gdy mamy okazję zobaczyć sceny odtworzone jeden do jednego. Szczerze powiedziawszy, ogląda się je z większym zażenowaniem i niesmakiem niż pierwowzór. Sam proces powstawania filmu odbywał się w patologicznych warunkach, porównywalnych do tych, w których znaleźli się bohaterowie filmu Wiseau.
To jednak nie reżyseria jest największym atutem
The Disaster Artist, lecz aktorstwo. James Franco w roli dziwacznego reżysera/scenarzysty/producenta/aktora/psychola jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem filmu. Po(d)kręcony akcent, charakterystyczna poza, długie kruczoczarne, tłuste włosy i niezapomniany śmiech to tylko kilka z wielu charakterystycznych cech, dzięki którym Franco roztopił się w postaci Wiseau. Wychodzi mu to tak dobrze, że Jamesa bardziej w tym filmie przypomina jego brat, Dave Franco, który wcielił się w Sestero. Wychodzi mu to tak dobrze, że gdy wchodzi na plan
The Room, tak znakomicie odgrywa źle grającego Tommy’ego, że efekt balansuje na granicy geniuszu i artystycznej zbrodni.
The Disaster Artist jednak nie stara się za wszelką cenę ośmieszyć Wiseau – jego film robił to doskonale przez ponad dekadę. Franco za to stara się znaleźć źródło jego fascynacji kinem, a także z podziwem wręcz spogląda na zmagania artysty, by doprowadzić swój projekt do końca. Z resztą reżyser filmu może identyfikować się z Wiseau z czasów, gdy ten próbował zbudować swoją karierę. Franco przez lata był
enfant terrible hollywoodzkiego kina i trudno rozpatrywać jego twórczość w konkretnym kluczu – składa się ona zarówno z niezwykle ambitnych pozycji, jak i kompletnie pomijanych. Tak jak Wiseau, podobnie Franco stworzył film z pomocą przyjaciół (obowiązkowy Seth Rogen, a także brat Dave z żoną, Alison Brie), a rozmiar ich ego z pewnością jest porównywalny. Różnica polega na tym, że
The Disaster Artist zdobywa festiwalowe nagrody, a na
The Room można się załapać w każdym wielkomiejskim kinie w piątkowy wieczór. Powiedziałbym, że skala sukcesu jest równie odpowiednia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h