Kluczową rolę w konstrukcji fabularnej omawianego odcinka odgrywa kontrast między dwójką głównych bohaterów – księży Tomasa Ortegi i Marcusa Keanea. W każdym możliwym momencie, kiedy na ekranie pojawia się powyższa dwójka, uderza w nas jasne przesłanie twórców: „Ci panowie są jak ogień i woda!”. Jest to tak mało subtelne, że nawet dziecko będzie w stanie wychwycić, o co scenarzystom chodzi. Oczywiście budowanie opowieści na różnicach między głównymi bohaterami to nie grzech śmiertelny, ale od serialu aspirującego do czegoś lepszego oczekiwałbym mniej tendencyjnych rozwiązań. Szanujmy swoją inteligencję – nie trzeba nam łopatologicznie wykładać, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Przez takie zagrania może ucierpieć cała historia. Na szczęście jest ona nadal bardzo ciekawa i wciąż stanowi siłę tej produkcji. Oprócz klasycznego wątku opętania w omawianym odcinku pojawia się bardzo dużo tematów sugerujących, że intryga będzie obejmować nie tylko rodzinę Rance. Opowieść prezentowana nam przez twórców jest wciąż frapująca i intrygująca, ubarwiana od czasu do czasu wyjątkowymi motywami. Na uwagę zasługuje przede wszystkim świetna retrospekcja Keanea, kiedy to jako dziecko musi zmagać się po raz pierwszy z diabłem. Duże wrażenie robi też brutalne, masowe morderstwo w końcówce i obrazowe wycinanie organów wewnętrznych. W ogóle oba motywy zaskoczyły mnie pozytywnie, jeśli chodzi o nieoczywistą realizację, charakterystyczną raczej dla niszowych ambitnych produkcji, a nie dla komercyjnego serialu z dreszczykiem. Motyw chłopca jadącego na rowerze przez cały odcinek tylko po to, aby w końcówce wpaść prosto w paszczę śmierci, jest naprawdę sugestywny. Oprócz tych unikatowych rozwiązań fabuła jest pełna estetyki charakterystycznej dla klasycznego kina grozy. Może to być zarówna zaleta, jak i wada serialu. Niektóre efekty robią naprawdę dobre wrażenie i skutecznie straszą widza. Wymioty po wypiciu wody święconej czy złowrogie szczypawice w łóżku mogą zszokować co wrażliwszych. Z drugiej strony jednak szalony bezdomny w kościele i telekinetyczny „faul” na boisku to już zagrania wtórne i tendencyjne. Mam też zastrzeżenia do samego wątku opętania Casey przez nienazwanego jeszcze demona. W serialu jest on wyrachowany i inteligentny. Steruje Casey w życiu codziennym, chodzi z nią do szkoły i układa klocki. Ma do pomocy kilku starszych panów i grupę bezdomnych działających w jego interesie. W pierwowzorze z 1973 roku diabeł był dziki, nieokiełznany, bluźnierczy. Klaustrofobiczna atmosfera domu McNeilów, towarzysząca opętaniu Regan, potęgowała tylko niepowtarzalny nastrój grozy i przynosiła widzom wiele emocji. W serialu to wszystko jest bardziej stonowane, a budowana przez twórców obszerna intryga pozbawia produkcję tego unikatowego klimatu, który przynosił filmowy Egzorcysta. Z jednej strony nie powinniśmy porównywać na każdym kroku tych dwóch produkcji. Serial telewizyjny rządzi się swoimi prawami, natomiast obraz Friedkina należy już do klasyki kina i był prekursorem gatunku. Mimo to produkcja FOX korzystająca ze znanej marki musi być przygotowana na zestawienia ze swoim pierwowzorem. Jak na razie estetyka opętania w filmie robi dużo większe wrażenie niż w serialu. Z drugiej jednak strony to dopiero początek, więc jeszcze bardzo dużo może się wydarzyć, bądźmy więc dobrej myśli. Kolejną rzeczą, która na tym etapie serialu dość mocno rzuca się w oczy, jest niezbyt dobrze zbalansowana gra aktorska. Doskonałym przykładem na to jest dwójka głównych aktorów. Prawdziwą perełką The Exorcist jest Ben Daniels, wcielający się w ojca Marcusa. Świetna rola, świetna postać, doskonale dobrany aktor. Z drugiej strony jednak stoi Geena Davis, portretująca matkę opętanej dziewczyny, Angelę Rance. Jej interpretacja tak ważnej postaci to porażka na całej linii. Tak słabiej, drewnianej i sztucznej gry aktorskiej nie widziałem w telewizji już bardzo dawno. Do tego wszystkiego ta niegdyś piękna kobieta wygląda po licznych operacjach plastycznych wręcz groteskowo. Jest ona zdecydowanie najsłabszym ogniwem w produkcji Fox. Serial The Exorcist ma jedną podstawową zaletę: przypomina o tym, jak wspaniałą produkcją był film pod tym samym tytułem z 1973 roku. Pojawiające się gdzieniegdzie nawiązania (motyw muzyczny w końcówce poprzedniego odcinka) skutecznie wzbudzają sympatię fanów horroru Williama Friedkina. Poza tym wciągająca fabuła i dobrze wykorzystana estetyka kina grozy budują dość ciekawy klimat, dzięki czemu dostajemy produkt telewizyjny na dobrym poziomie. Mimo pewnych wtórnych rozwiązań fabularnych warto oglądać dalej, bo wszystko wskazuje na to, że opowiadana historia jeszcze nieraz nas zaskoczy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj