Głównym zarzutem do najnowszej odsłony The Exorcist nie jest wcale powolna akcja, brak napięcia i mało ciekawe wydarzenia. To odcinek przejściowy, jasno pokazujący, że bohaterowie zbierają siły przed konfrontacją z demonem. Chwila oddechu, którą dostajemy, jest zrozumiała i całkowicie na miejscu. Razi zupełnie coś innego. Mimo że opowieść jako całość jest ciekawa i może wciągnąć, to już scenariusze poszczególnych odcinków wołają o pomstę do nieba. Chapter Four: The Moveable Feast jest tak źle napisany, że pewne zagrania fabularne mogą przyprawić o zawrót głowy. Można odnieść wrażenie, że scenarzyści traktują odbiorców jak dzieci, którym trzeba pewne rzeczy wyłożyć jak przysłowiową kawę na ławę w obawie, że nie poradzą one sobie z samodzielną interpretacją ekranowych wydarzeń. Jak inaczej można określić kuriozalną scenę „kuszenia” ojca Tomasa Ortegi, w której to twórcy dosłownie wpychają mu piękną kobietę do łóżka? Naprawdę nie trzeba wielkiej filozofii, aby ukazać wątpliwości i niepokoje postaci w mniej łopatologiczny sposób. Już we wcześniejszych odcinkach było wspomniane, że Ortega ma problem uczuciowy w stosunku do Jessiki. Aby jeszcze bardziej uwydatnić kłopot duchownego, scenarzyści generują scenę, podczas której oboje bohaterów spotyka się w mieszkaniu księdza, w dwuznacznej sytuacji. Pani próbuje delikatnie uwieść pana – ten bohatersko się opiera. Całość wychodzi tak tendencyjnie, że brakuje tu jedynie scen nagości. Kolejny słaby motyw dotyczy niestety jednej z lepszych postaci w serialu, czyli Marcusa Keane'a i jego podróży w poszukiwaniu pomocy w walce z demonem. Trafia między innymi do klasztoru, gdzie spotyka matkę Bernadette, która jest w trakcie odprawiania egzorcyzmu na pewnym nieszczęśniku. Zakonnica posługuje się zupełnie inną techniką wypędzania zła niż ojciec Marcus. Opiera się głównie na miłości, otwartości i przebaczeniu, podczas gdy mężczyzna korzysta raczej z konfrontacyjnych sposobów. Jak łatwo przewiedzieć, Keane przyswaja metody zaproponowane przez sojuszniczkę, dzięki czemu w ciągu kilku minut udaje mu się uleczyć opętanego. Po raz kolejny mamy więc tutaj schematyczne postacie i sytuacje. Matka Bernadetta, będąca personifikacją przypowieści o nadstawianiu drugiego policzka, ma lico naznaczone bliznami, tak aby widz czasem nie pominął jej przesłania i filozofii życiowej. Ojciec Keane podczas egzorcyzmów w klasztorze sióstr rusza w swoim agresywnym stylu, atakując opętanego, ale jedno spojrzenie na zakonnicę przypomina mu o drodze miłości. Korzysta więc z tej metody i już po kilku sekundach były nawiedzony leży w jego ramionach jak potulny baranek. A gdzie w tym wszystkim mistycyzm czy nieoczywiste przemiany duchowe, zachodzące w bojowniku Boga? Nie ma na to miejsca. Twórcy restrykcyjnie pilnują, aby widz podążał ich ścieżką fabularną, nie dając mu nawet chwili na refleksję, a przecież idea chrześcijaństwa jest doskonałym tematem na głębsze rozważania, szczególnie na poziomie duchowym i nadprzyrodzonym. The Exorcist w omawianym odcinku zupełnie z tego nie korzysta, serwując nam prostą, nieciekawą opowieść. Nie do końca przekonuje mnie również motyw samego opętania Casey. Demon, który osaczył dziewczynę, został spersonifikowany – ma twarz, głos i charakter. W kinowym pierwowzorze diabeł był nienazwany, tajemniczy, a dzięki temu dużo ciekawszy. Teraz można powiedzieć, że karty zostały wyłożone na stół i wiemy już, z czym mniej więcej mamy do czynienia. Oczywiście jest jeszcze wiele niewiadomych, jeśli chodzi o opętanie, ale nadanie demonowi aparycji i cech charakterystycznych człowiekowi odziera ten wątek z pewnej nieokiełznanej, dzikiej siły, która była elementem składowym pierwowzoru. Być może część widzów zaakceptuje takie rozwiązanie – wygląd starszego sympatycznego pana w kontraście z czystym złem może wywołać pożądany efekt niepokoju. Osobiście jednak wolę, gdy w kinie grozy nie wszystko jest wyłożone na tacy, bo dzięki temu odbiorca ma miejsce na refleksję i samodzielne interpretowanie tego, co zawoalowane. „Nie taki diabeł straszny…” – mówi stare porzekadło, które w produkcjach filmowych sprawdza się doskonale. Dlatego też czasem lepiej nie widzieć wszystkiego, bo jak mówi kolejne przysłowie: „Strach ma wielkie oczy”. Końcówka Chapter Four to jasna sugestia, że już w kolejnym odcinku dojdzie do egzorcyzmów nad Casey. Będzie to z pewnością moment kluczowy dla serialu - okaże się, czy produkcja pójdzie w stronę tandetnych quasi-horrorów o opętaniu, w których króluje wtórność, a sztampa goni sztampę, czy może jednak twórcom uda się przełamać i pozostawić na klimat, nastrój i nowatorskie rozwiązania. Bardzo bym chciał, aby tak się stało, bo jako olbrzymi fan obrazu z 1973 roku mam dużo sympatii do tej serialowej produkcji, zwłaszcza że ma potencjał, a fabuła bywa ciekawa. Zdecydowanie liczymy na więcej!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj