Od razu zaznaczę na samym początku, że w recenzji będę odnosił się do informacji, które zostały publicznie przedstawione w finałowym zwiastunie. Jeśli więc go nie oglądaliście, to radzę zakończyć lekturę w tym punkcie. Poprzedni sezon kończył się tym, że Marco (Keon Alexander) wcielił swój diabelski plan w życie i zamierza zaatakować Ziemię asteroidami. Ma przy tym aprobatę kogoś wysoko postawionego w marsjańskim wojsku. Populacja ludzi na Marsie będzie się sukcesywnie zmieniać, bo mieszkańcy postanawiają wykorzystać szansę i przez istniejące portale kolonizować inne planety. Sezon piąty rozdziela większość naszych bohaterów, przez co będziemy mieć cztery przeplatające się historie, które pewnie ostatecznie się jakoś połączą, ale nie wiem na razie jak, ponieważ Amazon w swojej przebiegłości nie dał mi finałowego odcinka. Na kulminację przyjdzie mi więc jeszcze trochę poczekać. Niemniej to, co zobaczyłem, napawa mnie bardzo dużym optymizmem. Widać, ze scenarzyści trochę pozmieniali wydarzenia z książki Gry Nemezis (tak samo jak w poprzednim sezonie), co nie znaczy, że są to jakieś duże zmiany. Nazwałbym je raczej kosmetycznymi –  akcja jest dzięki nim bardziej płynna i zwarta. Nie ma tutaj ingerencji, która mogłaby zaburzyć strukturę powieści. Scenarzyści z szacunkiem podchodzą do materiału źródłowego, co każdego fana powinno niezmiernie cieszyć. Jeśli już pokusili się o zmiany, to wynikają one nie ze złej woli, a raczej z ograniczeń budżetowych serialu. Jak wiemy, nie wszyscy tak podchodzą do tworzenia ekranizacji.  Jedna z historii skupia się na losach Amosa (Wes Chatham), który powraca na Ziemię do Baltimore, by rozwiązać kilka niedokończonych spraw. Podoba mi się to, jak ta postać jest prowadzona. Scenarzystom udaje się za każdym razem dodać jej jeszcze więcej głębi. Zwłaszcza w momencie, gdy przedstawiają jego wcześniejszą historię, pomagają nam lepiej go zrozumieć. Do tego Chatham jest świetny w tej roli. Potrafi pokazać pewien konflikt wewnętrzny bohatera, przez co widz pała do niego sympatią, choć nie jest w stanie mu do końca zaufać. Moim zdaniem Amos jest najciekawszą postacią z całego serialu, a tym samym moją ulubioną. Kolejna ważna historia tego sezonu toczy się wokół Naomi poszukującej swojego dawno porzuconego na Marsie syna Filipa. Chłopak wychowywał się w cieniu ojca, któremu wierzy bezgranicznie, więc spowodowanie, by przejrzał na oczy, wcale nie będzie tak łatwe, jak Naomi się wydaje. W tej misji będzie jej towarzyszył Jim Holden (Steven Strait). Widzowie na pewno będą z zapartym tchem śledzić losy Caminy Drummer (Cara Gee), która chce sprawiedliwości po śmierci Komandora Ashforda (David Strathairn). Zemsta została tu bardzo pieczołowicie zaplanowana i szybko stanie w centrum wydarzeń. Nowy sezon The Expanse jest moim zdaniem zdecydowanie lepszy niż poprzedni. Dużo więcej się dzieje, a i bohaterowie mają jakby więcej życia w sobie. Nie ma się co dziwić, bo stawka jest dużo wyższa. Fani, którzy zbierali podpisy pod petycją, by serial został przez kogoś uratowany po 3. sezonie, powinni być zadowoleni. Zarówno scenarzyści, jak i aktorzy wynagradzają im wszystkie trudy. Nie ma w tym sezonie żadnych skrótów, przegadanych odcinków czy scen. Jest za to ciągła akcja i adrenalina. Czuć, że finał jest blisko, więc ta ogromna saga musi osiągnąć swoją kulminację. A że mówimy tu o tak wielkim serialu jak The Expanse, to czym bliżej do końca, tym więcej osób musi zginąć. Nie powiem wam kto, ale będziecie zaskoczeni. Pod względem wizualnym serial cały czas prezentuje się bardzo dobrze. Widać czasami, że produkcja musiała ścinać budżet – a jak już pisałem, fani książki pewnie chcieliby zobaczyć dużo bardziej widowiskowe sceny w kosmosie –  ale to, co dostajemy, nie jest złe. W momentach, gdy serial obniża poziom pod względem wizualnym, sytuację ratują aktorzy swoją wspaniałą grą. Nie potrafię powiedzieć, czy jest jakaś postać, która pod względem castingowym byłaby nietrafiona, lub czy któryś z aktorów nie jest w stanie sprostać emocjonalnie powierzonemu wyzwaniu.  
fot. materiały prasowe
W ciągu ostatnich pięciu lat obserwujemy tak naprawdę rozwój trzech różnych cywilizacji. To, jak one się rozwijają z sezonu na sezon, jest dla mnie czymś wspaniałym. Społeczeństwa cały czas ewoluują. Nikt tu nie chce stać w miejscu. Jeśli któraś ze stron widzi szansę na ekspansję i rozwój, to ją wykorzystuje. Z racji tego, że jest to recenzja bezspoilerowa, nie zdradzę, kto jest czarnym charakterem tego sezonu ani jakie są jego plany. Na to przyjdzie jeszcze czas. Mogę was jedynie uspokoić, że jest bardzo dobrze. Jakość serialu nie została jedynie utrzymana, ale nawet o jeden poziom podniesiona. Nie bez powodu w dniu premiery Amazon daje widzom trzy odcinki zamiast jednego. Nim akcja na dobre się rozkręci, musi upłynąć trochę czasu. Przez to, że nasi bohaterowie się rozdzielają, początek jest trochę ospały, ale już w połowie drugiego odcinka akcja nabiera tempa, a w trzecim mknie już z prędkością komety i nie zwalnia do dziewiątej odsłony.   Twórcy The Expanse dużo nam obiecali, zapowiadając ten przedostatni sezon, i słowa dotrzymali.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj