W poprzednim odcinku najlepszy był cliffhanger. Sama sytuacja była idiotyczna i pozbawiona jakiegokolwiek sensu, ale on zaiste pozwalał scenarzystom poszaleć. Na nic to jednak, gdyż akcja przeskakuje, a my dowiadujemy się, że agent specjalny jest operowany i tyle. Szkoda. Można to było lepiej pociągnąć. Na szczęście szybko przenosimy się do domu Joe Carrolla, gdzie trwa mała rekonwalescencja guru sekty. Tutaj wielkie brawa dla Jamesa Purefroya, który wreszcie rozwinął skrzydła i pokazał drugie oblicze Carrolla – niebezpieczne, szalone, tracące grunt pod nogami.
Odcinek mógłby być o wiele ciekawszy, gdyby nie był typowym wypełniaczem pod finał. Widać od razu, że wszystkie siły skoncentrowano na ostatnim odcinku. Wątek Emmy i Jacoba snuje się co jakiś czas, nie do końca wiedząc, w którą stronę ma pójść. Na szczęście i on znajduje zakończenie. O wiele ciekawszy jest motyw samego Carrolla, który podporządkował wszystkie swoje działania uśmierceniu byłej żony. I jest to o tyle smutne dla widza, że spodziewaliśmy się raczej większego planu. Nawet Jacob zauważa, że jedyny plan Joe to po prostu napisanie książki. Tylko skąd tyle osób w to wierzy?
[image-browser playlist="591978" suggest=""]
©2013 FOX
Rozczarowują także agenci. Wątek Ryana jako twardego agenta po przejściach nie rozwija się zupełnie, a sam Hardy zdaje się być już na doczepkę. Scenarzyści nie wiedzą chyba, jak poprowadzić tę postać. Z jednej strony jest geniuszem, bo potrafi odnaleźć siedzibę Carolla spoglądając tylko na mapę okręgu, z drugiej - po raz kolejny daje się zwodzić wyznawcom Joe. W ogóle serial zalicza tyle nieścisłości, że po kilku minutach zastanawiamy się, czy twórcy aby nie mają nas za idiotów. Po poprzednim odcinku, kiedy wyznawczyni Carrolla na komisariacie potrafiła zranić agenta, myślałem, że twórcy darują nam kolejne wpadki agentów. Niestety, Hardy i jego ludzie nadal chodzą jak w amoku i zastanawiają się, co jest grane. Nie pomagają im policjanci, którzy widząc Emmę nie wyciągają od razu broni, tylko wdają się w niepotrzebne dyskusje. Jak można reagować tak na osobę, której zdjęcia pojawiają się od tygodni we wszystkich wiadomościach? Nie wiadomo.
Nie lepsi są dziennikarze: wyznawczyni sekty Carrolla recytuje wiersz o śmierci przed kamerami, a dziennikarka pyta się, czy to cytat, zamiast wołać policję i FBI, które kręcą się dookoła. Tym sposobem nonsens goni nonsens, a my za każdym razem zastanawiamy się, jakim cudem ludzie Carrolla, którzy wydają się kompletnymi świrami i psychopatami, są w stanie działać w tak racjonalny sposób i przechytrzyć oddziały specjalne, agentów i mundurowych.
Niezbyt przekonująco wypada także motywacja członków sekty. Joe cały czas wspomina o książce, pyta się ludzi, czy są gotowi, ale nie składa żadnych obietnic. Tym sposobem jedyną trzeźwo myślącą osobą pozostał Jacob, ale i on popełnił błąd. Emma nadal, pomimo ciekawej roli i dobrej gry aktorskiej, zachowuje się jak obłąkany emo-dzieciak.
[image-browser playlist="591979" suggest=""]
©2013 FOX
Odcinek miał jednak swoje plusy. Na pewno zaskoczył James Purefoy, który pokazał kolejne oblicze Carrolla. Sam montaż i aspekty techniczne odcinka - jak zwykle bez zarzutów. Serial kręcony jest niezwykle sugestywnie i filmowo, stąd ogląda się go bardzo dobrze. Akcja ruszyła wreszcie z siedziby sekty, dzięki czemu nie ma dłużyzn, które niepokoiły przez ostatnie tygodnie. Nadal jednak nie wiemy, jaki plan (oprócz napisania książki) ma Joe. Gorzej, że zbliża się finał, a czeka nas najprawdopodobniej kolejny sezon, dlatego też nie spodziewam się żadnych fajerwerków. Na końcu cieszy kolejny cliffhanger, który tym razem powinien w pełni zostać wykorzystany w następnym epizodzie. Wróży to całkiem ciekawą akcję i wyścig z czasem.
The Following cierpi na syndrom braku twórczych pomysłów. Niepotrzebnie zrobiono z niego tak długi serial; idealnie nadawałby się na miniserię w liczbie np. 6 odcinków, pozwalających zagłębić się w rozgrywkę pomiędzy Carrollem a Hardym. Tymczasem produkcja zaczyna po prostu drażnić brakiem logiki i naiwnym traktowaniem widza.