The Gifted: Naznaczeni powraca z 2. sezonem na ekrany. Niestety, ale nie oferuje poprawy jakości, a wręcz wszystko nadal jest utrzymane w takim samym mdłym tonie absurdu.
The Gifted proponuje widzom przeskok w czasie o kilka miesięcy, więc obserwujemy dalsze losy bohaterów po tym, co wydarzyło się w finale pierwszego sezonu. Niestety, ale szybko się okazuje, że twórcy nie mają na ten serial ciekawego pomysłu. Znów jest to błąkanie się po omacku, pomaganie ciemiężonym mutantom i w sumie tyle. Temu serialowi brakuje ciekawej i angażującego historii, która napędzałaby zainteresowanie. Premiera 2. sezonu stara się sygnalizować cel fabuły, ale robi to ślamazarnie i strasznie przewidywalnie. Szybko się bowiem okazuje, że Lorna i Andy nie czują się bezpiecznie u złych mutantów. Twórcy już teraz dają nam łopatologicznie do zrozumienia, że to, co miało być jakąś świeżością w tej serii, jest aż za bardzo tymczasowe. W takim wypadku trudno przyjąć opowieść z satysfakcją, gdy wykorzystane zabiegi są tak nieumiejętnie prowadzone.
Do tego mam problem ze Struckerami. A głównie z absurdalną decyzją scenarzysty, by pokazać ich jako jeszcze większych głupców niż w poprzedniej serii. Jak inaczej nazwać fakt, że Caitlin w totalnie bezsensowny sposób mówi o porwaniu Andy'ego i chce go odzyskać? Wszyscy widzieliśmy finał. Nikt go nie pojmał, bo poszedł z własnej woli, więc wprowadzanie tak dziwnego zabiegu, jedynie pogłębia problemy tego serialu. Przez to też wątek Struckerów traci na swojej wiarygodności, a emocje w nim nie są obecne. Tego typu nieprzemyślane wątki sprawiają, że trudno to wszystko traktować serio. W tym miejscu to jedynie tajemnica związana z Reedem jest w stanie zaintrygować.
Jedyną rzeczą, która solidnie działa to cała kwestia ciąży Lorny. Jakoś nigdy nie poruszano motywu narodzin dziecka przez osobę z mocami, więc pokazanie tego w tak efekciarski sposób ma sens i nadaje temu wszystkiemu jakichś emocji. Co prawda, wszystko rozwija się zgodnie z oczekiwaniami i w żadnym momencie nikt nie próbuje zaskoczyć. Nawet scena z tym, jak Polaris ma wizję przyszłości ze swoją córką, jest zagraniem tanim i oczywistym. To wszystko jest jednocześnie pokazem braku kreatywności twórców
The Gifted, bo nawet efekciarskość porodu, sama w sobie wydaje się trochę kiczowata i przykrywa fabularne słabości.
A to wszystko realizacyjnie wygląda coraz taniej. Twórcy w pierwszym sezonie nie raczyli nas wieloma scenami z mocami, ale jakoś to trzymało poziom. A teraz? Mamy kilka sekwencji, które wychodzą przeciętnie, a czasem po prostu kiczowato (scena w sali konferencyjnej). Kiepsko też wychodzi kontakt z hakerem zwanym Wire, przygotowanie starcia wypada nudno i szybko dostajemy ograną fabularną kliszę. Wszystko wydaje się przekombinowane po to, by w dość sztuczny sposób narazić Caitlin na szwank. Trudno przyjąć to wszystko z aprobatą czy przymknięciem okiem, gdy wyraźnie widać, że nikt nie wyciągnął wniosków z błędów poprzedniej serii.
The Gifted zaczyna się odcinkiem co najwyżej przeciętnym. Utwierdza on w przekonaniu, że nieprzypadkowo serial popsuł się w drugiej połowie pierwszej serii. Brakuje w tym po prostu ciekawej historii i pomysłu, by niosło to z sobą coś więcej niż pustkę i obojętność.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h