Przed nami kolejny odcinek The Good Doctor, a tym samym kolejny dzień z życia Shauna Murphy’ego. Epizod rozpoczyna się jednak inaczej niż zwykle, bo od zupełnie niezależnej sceny, w której ginie przypadkowy motocyklista. Początek bardzo skojarzył mi się z serialem Six Feet Under, gdzie również u progu epizodu mieliśmy krótki wstęp do tego, co powodowało kolejne zgony. Wydaje mi się jednak, że w tym przypadku nie jest to jednak potrzebne, a fakt, że zdecydowano się na tego typu wprowadzenie dopiero w odcinku numer 3, nieco gryzie się z formą poprzednich epizodów. Bo tak naprawdę bez znaczenia, od kogo ma pochodzić wątroba do przeszczepu. Po co więc tracić czas na anonimowe wątki i prezentowanie postaci, która nijak będzie się miała do późniejszej fabuły?
Jeszcze na początku akcji bieżącej, Shaun poznaje nową przebojową sąsiadkę, która wyraźnie stara się nawiązać kontakt z cichym lekarzem. Początkowo sądziłam, że to tylko przypadkowe wprowadzenie pobocznej postaci, jednak biorąc pod uwagę fakt bliskiego sąsiedztwa, oraz to, że Shaun osobiście puka do drzwi kobiety pod koniec trwania odcinka, zwiastuje, że relacja może się przedłużyć. W chwili obecnej jestem ku temu raczej sceptyczna, bo nie wyobrażam sobie w tym serialu wątku miłosnego. Jeśli jednak twórcy podejdą do tego umiejętnie, kto wie, rezultat może być interesujący. Istnieje również możliwość, że wszystko skończy się po prostu na przyjaźni. Trzeba poczekać na rozwój wydarzeń.
W bieżącym odcinku Shaun i Claire w głównej mierze przebywali poza szpitalem, co jest pewnym odejściem od schematu zaproponowanego tydzień temu – młody lekarz już nie udowadnia na każdym kroku swojej pomysłowości, by zabłysnąć przed kolegami. Teraz jego poczynania może obserwować tylko Claire, która zdaje się w pewien sposób go rozumieć. Ich wspólna podróż być może nie owocuje w wielkie akcje (choć trzeba przyznać, że operacja na wątrobie była sceną bardzo ciekawą), ale z pewnością zbliża bohaterów do siebie. I myślę, że jeśli ktokolwiek poza doktorem Glassmanem ma się wstawić za Shaunem w przyszłości, będzie to właśnie Claire.
Niestety pomysł na odizolowanie dwójki bohaterów od placówki szpitala nie sprzyja dynamice odcinka. Fabuła toczy się dwoma torami i choć powinny się one zazębiać, jakoś nie czuć napięcia i walki z czasem. Choć Shaun i Claire wiozą wątrobę z daleka, a zegar w lewym dolnym rogu ma nam uświadamiać, jak niewiele czasu im pozostało nim narząd obumrze, niespecjalnie zaangażowało to moje emocje. Być może ma na to wpływ niespieszne tempo bohaterów, co widać przede wszystkim w ich marszu w stronę helikoptera powrotnego – przecież powinni biec, by zdążyć wrócić jak najszybciej, tymczasem idą noga, za nogą, dumając o pobocznych sprawach. Skoro nawet oni nie dają po sobie poznać, że są zestresowani, jak niby ma to oddziaływać na widza? Za równie niepotrzebny moment uważam zadumanie Shauna, który analizuje w głowie mechanizm działania śmigła helikoptera – jeśli scena w kabinie maszyny miała na celu wyłącznie zaprezentowanie, jak bohaterowie patrzą się w okno, także nie widzę w niej żadnego sensu, bo nie wnosi to zupełnie nic.
W tym samym czasie w szpitalu rozgrywa się ciekawa akcja z pacjentem, która rzeczywiście wypada interesująco. Mężczyzna czekający na przeszczep wątroby pokusił się o wypicie kieliszka szampana, co uniemożliwia przeprowadzenie zabiegu. Mamy więc tutaj do czynienia z pewnym zwrotem akcji, po którym możemy tylko oczekiwać na decyzję lekarzy co dalej. I jednocześnie mamy znacznie szerszy ogląd sytuacji niż Shaun i Claire, którzy wiozą wątrobę z daleka – wiemy już, że może się to okazać zupełnie niepotrzebne. Wątek pacjenta jest też o tyle ważny, że po raz pierwszy wprowadza nam pewne poczucie zawodu i niewypełnienia misji. Nie ma happy endu. I choć koniec nie jest jednoznacznie smutny, to pierwszy wyraźny sygnał, że nawet w tym szpitalu zdarzają się sytuacje mniej kolorowe. Cieszę się, że twórcy zrezygnowali z wprowadzenia do fabuły jakiegoś bliżej nieokreślonego cudu, który jednak koniec końców pozwoliłby na przeszczep – byłoby to zakończenie naiwne i cukierkowe. To zaproponowane natomiast jest rzeczowe i przy tym bardzo akceptowalne.
Choć Freddie Highmore przekonująco pokazuje autystycznego bohatera, postać Shauna Murphy’ego działa mi na razie na nerwy. Trudno mi nawet uargumentować dlaczego – po prostu postrzegam go jako bohatera irytującego. Niemniej jednak, aktor bardzo ciekawie gestykuluje, co rzuciło mi się w oczy przy jego próbie dotknięcia Claire. Cokolwiek to miało w zamierzeniu być - czy przybicie piątki, czy poklepanie po plecach - było gestem bardzo ludzkim, chyba po raz pierwszy od początku trwania serialu. Tutaj mały plusik – przynajmniej widać, że gdy bohater chce, to rzeczywiście może pokazać także inną twarz niż tą, która przypomina robota. Na takich małych gestach postać bardzo korzysta.
Bieżący odcinek serialu był lepszy od poprzednich, jednak wciąż nie na tyle, by zasłużyć sobie na dobre siedem. Wciąż jest bezpiecznie i stabilnie, nie ma przełomów, a fabuła nie wzbudza większych emocji, ale biorąc pod uwagę pewne zmiany w wydźwięku epizodu liczę, że to się jeszcze zmieni. Za epizod numer trzy – 6 z plusem.