Za sprawą Amazon Prime, Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May uderzają ponownie, tym razem pod nazwą The Grand Tour. Czas sprawdzić czy nowy program tych wielce oryginalnych znawców samochodów jest po prostu tak dobry, jak nieodżałowany stary Top Gear.
Deszczowy Londyn, smutny Clarkson, lotnisko. Następnie słoneczne Los Angeles i granatowy Mustang Rocket, a w tle słyszymy
I Can See Clearly Now. Rozpoczyna się odprężająca jazda amerykańskimi drogami, a po chwili do Clarksona dołączają jego dwaj niezastąpieni kumple, Hammond i May.Oglądamy olśniewającą wizualnie podróż przez kalifornijską pustynię w towarzystwie ogromnej ilości pojazdów dwu- i czterokołowych. Scena kojarząca się jednoznacznie z najnowszym
Mad Maxem kończy się gromkimi brawami i gorącym powitaniem przez tłum wiernych fanów byłych prowadzących
Top Gear. Już sam początek odcinka premierowego jasno pokazuje, że ogromne pieniądze, które zainwestował w program Amazon nie poszły na marne. Ten wstęp naprawdę robi wrażenie przepięknymi ujęciami z lotu ptaka, a widz czuje się jak w domu – ot, kolejny odcinek trzech zwariowanych fanów motoryzacji…
Nie można ukryć, że nikt nie chciał czegoś całkiem odbiegającego od typowych odcinków
Top Gear z udziałem Clarksona, Hammonda i Maya. To była zbyt sprawdzona formuła, żeby coś drastycznie zmieniać. Dostajemy więc jedynie inną oprawę studia – namiot, który w każdym odcinku znajdzie się w innym miejscu na świecie. Poza tym wszystko po staremu, czyli tłum widzów, słuchających nieraz bzdurnych rozmów trójki prowadzących, a wizyty w namiocie poprzeplatane są nagraniami, w których oczywiście jest to, co najważniejsze, czyli samochody. W tym odcinku panowie jeżdżą bardzo drogimi i szybkimi modelami (Porsche 918, McLaren P1 i Ferrari LaFerrari), co jest idealnym pretekstem, żeby się trochę pościgać i pobawić w zakłady bukmacherskie. Jednak w tej czysto wyścigowej części programu brakuje kogoś bardzo istotnego – Stiga. Nowy kierowca, The American za dużo gada. Nie lubi żadnych aut poza amerykańskimi. Ja tam tęsknię za Stigiem.
Nie przepadam za programami motoryzacyjnymi. Nie ubóstwiam samochodów, ba, nie mam nawet prawa jazdy. A
Top Gear pokochałam całym sercem, podobnie jak miliony widzów na całym świecie, którym te całe auta wydają się tylko tłem dla oryginalnych nieraz poczynań prowadzących. I to dokładnie dostałam tutaj, z tym, że z jeszcze większą dawką humoru. W pierwszym odcinku
The Grand Tour Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May poczynają sobie jeszcze odważniej, niż w swoim starym programie – w końcu są w internecie, jak to powiedział Clarkson. Żarty bywają zdecydowanie mocniejsze, mniej poprawne polityczne, co jednych zachwyci, a innych wprawi w zadumę, co też jeszcze ci panowie wymyślą. Scena w namiocie z rzekomym atakiem widzów na prowadzących jest niezła, aczkolwiek chwilami zbyt zakrawała na kabaret.
Ten odcinek wygrał kolejny stały element
Top Gear – gość programu. Nie dość, że zaproszono naprawdę fantastycznych ludzi, to jeszcze styl, w jakim dotarli do studia sprawił, że nie ukrywam, zaczęłam śmiać się już zbyt głośno, co spowodowało sporą dezaprobatę wśród mojego otoczenia. Kolejnym dowodem na nieprzejmowanie się już niczym jest nazwa nowego toru, na którym czasówki będą kręcić w każdym odcinku poszczególne samochody. Eboladrome to zresztą naprawdę przepięknie położony tor – każdemu spodoba się choć jeden z jego fragmentów, jak na przykład ten przy domu starszej pani czy łąka z owcami… A może ten fragment z nierozbrojoną bombą?
Premierowy odcinek
The Grand Tour to jedynie wstęp do kolejnych szalonych pomysłów prowadzących. Krótki filmik, zapowiadający fragmenty przyszłych odcinków jasno pokazuje, że czeka nas nie mniejsze szaleństwo, niż to w
Top Gear. Będzie dużo krzyczącego Hammonda, zwariowanych wyścigów, dalekie podróże i mnóstwo zabawy. Premierowy epizod dostarczył naprawdę mnóstwo rozrywki, zarówno tej dla fanów motoryzacji, jak i spragnionych kolejnych wygłupów Clarksona i spółki. Szkoda jedynie, że odcinek opierał się na dość prostych pomysłach na wyzwania, bez takich atrakcji jak budowanie amfibii (zawsze mój faworyt!), ale wszyscy wiemy, że to jedynie rozgrzewka. Szefostwo BBC pewnie zastanawia się teraz, co zrobić z resztkami po
Top Gear…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h