Wygląda na to, że biedny Richard Hammond nie prędko pożegna się z łatką kierowcy, który zapomina zatrzymać się za metę i nie potrafi skręcać. Jego przyszłość jest przesądzona, niechlubny wypadek na zawsze zostanie zapamiętany, podobnie jak zapalenie płuc Jeremy’ego Clarksona złapane w iście upalnych warunkach – jak widać tak się da. Najnowszy odcinek The Grand Tour zatytułowany Bah humbug-atti to kolejna dawka znęcania się nad współprowadzącymi połączona z kilkoma wycieczkami, wyścigami oraz sporą dawką motoryzacyjnych świątecznych i co najważniejsze, prześmiewczych prezentów. Względnie zwyczajne samochody dla ludu w The Grand Tour to tak wielka rzadkość, jak umiar i brak niesmacznych żartów w każdym odcinku, więc Kia Stinger zaskakuje samym faktem, że jest. Tak, oto James May zastępuje wybrakowanego fizycznie kolegę (Złamałem nogę!) i wsiada do nowej Kii, która ma być bardziej sportowa, niż rozsądna. Test jest prosty i krótki, jednak dość pomysłowy – to napakowane kilkoma ciekawymi rozwiązaniami technologicznymi auto spróbuje prześcignąć dwóch facetów na deskorolkach. Widok zjeżdżających z zawrotną prędkością deskorolkarzy zdumiewa – to naprawdę szalone, zwłaszcza kiedy za zakrętem drogi jest tylko i wyłącznie przepaść, a tu jeszcze May proponuje, aby on jechał do góry, a koledzy na deskach oczywiście w dół. Sama myśl, że w pewnym momencie wszyscy uczestnicy wyścigu muszą się jeszcze wyminąć napawa przerażeniem. Na szczęście obywa się bez ofiar w ludziach. Można się przyczepić, że test Kii nie wykazuje w zasadzie niczego poza stwierdzeniem, że fajnie się nią jeździ na ładnych i krętych drogach, mijając odważnych ludzi na deskach z kółkami… Następna część odcinka to tradycyjne Conversation Street, czyli część, której szczerze nie znoszę. Co odcinek liczę na to, że będzie jak najkrótsza, lub obędzie się bez rasistowskich, seksistowskich, jakichkolwiek niesmacznych żartów. Ewentualnie w końcu panowie będą rozmawiać o samochodach. Za czasów Top Gear prowadzący mieli wydzieloną część epizodu dotyczącą nowinek samochodowych – może warto by wrócić do tej tradycji? Jednak jesteśmy świeżo po świętach Bożego Narodzenia, czyli nie może zabraknąć obdarowywania się prezentami w jak najgorszym guście. A i co do choinki – migacze samochodowe się na niej przeboleje, ale krzyż… Nie, panie Clarkson, to nie jest żart w dobrym guście. Za to szczerze nie sposób nie zaśmiać się na widok szwajcarskiego zegarka Hammonda, który cóż – Szwajcarzy mogą być dumni – przetrwał kraksę, a został wykończony przez Brytyjczyków… A konkretnie jednego. Płonący budzik wygrywa jednak wszystko. Znacznie lepiej wypada część z wyścigiem pracowników dwóch firm w parku nieopodal angielskiego miasteczka Dunstable. Nagle okazuje się, że przeciętny biurowy pracownik posiada całkiem niezłe auto i o dziwo, świetnie jeździ. Nicka z księgowości, który zalicza pobocze i śmietnik nie wliczamy w ten poczet. Generalnie Hammondowi i Mayowi chodzi o urozmaicenie znudzonym na lunchu ludziom życia, bez gapienia się w smartfon i marudzenia, że przerwa za krótka. Swoją drogą, jak długie mają w tej Anglii przerwy śniadaniowe, że da się w ich czasie zorganizować wyścig z kwalifikacjami… Sensu tu za grosz nie ma, jest za to dobra zabawa i możliwość zobaczenia, jak zaciętą minę ma przeciętny Smith, mogąc wygrać z ludźmi z innej firmy. Ci ludzie nie żartują. Tor programu gości tym razem ludzi związanych z niedźwiedziami. Aktor Hugh Bonneville ma z nimi jednak do czynienia tylko dzięki magii cyfrowych efektów specjalnych, za to Amerykanin Casey Anderson, cóż, ma swojego misia, dosłownie. Po raz pierwszy tę część programu ogląda się naprawdę dobrze, ponieważ i goście znacznie ciekawsi, a i mają co opowiadać. Upodobanie Bonneville’a do samochodów Tesli jest dla Clarksona niczym bluźnierstwo. Poza tym angielski aktor to przesympatyczny człowiek, podobnie jak drugi gość programu. Zabrakło za to nowości z poprzedniego epizodu, czyli nowego kierowcy, Abbie Eaton. Szkoda, ponieważ zdecydowanie za mało zostało o niej powiedziane ostatnim razem. Odcinek trzeci sezonu kończy przejażdżka Clarksona w samochodzie, który śmiało można nazwać technologicznym potworem. Bugatti Chiron, warte astronomiczną kwotę 2,5 miliona funtów, robi ogromne wrażenie, podobnie jak Clarkson jeżdżący na nartach. Niezapomniany widok. Dla takich samochodów ogląda się ten program – można narzekać, że tych dla przeciętnego Kowalskiego jest w nim tyle, co kot napłakał, jednak takich cudów technologii jak najszybszy samochód świata, Bugatti Chiron, warto oglądać The Grand Tour. Po prostu na drodze się go raczej nigdy nie zobaczy. Albo się nie kupi. Cena jest tak zawrotna, że te wszystkie Ferrari i Porsche to jakieś śmiesznie tanie samochody dla ludu. A zresztą, po co komu zabawka, którą nie ma gdzie jeździć? Odcinek Bah humbug-atti nie zaskakuje niczym szczególnym – ot, jest po prostu w porządku. Jednak zawsze może być lepiej…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj