Ostatnimi czasy The Grand Tour jest za co chwalić, ciężko jednak było uwierzyć, że ta seria dobrych odcinków będzie trwała już do końca sezonu. Najnowszy epizod zatytułowany po raz kolejny dość pomysłowo, It's a gas, gas, gas, zawiera niestety kilka irytujących elementów, znanych z poprzednich odsłon programu, z dodatkiem jednak absolutnie wyjątkowych fragmentów – choć mam tu na myśli dokładnie jeden. Richard Hammond ponownie wprowadza widzów w świat bardzo drogich samochodów dla wybranych, prezentując Lamborghini Huracán Performante, udowadniając, że o gustach się nie dyskutuje (zachwala karbonowy spoiler oraz wnętrze, które - delikatnie rzecz ujmując - takie piękne nie są). Nie o szczegóły tu jednak chodzi, tylko tradycyjnie o osiągi – liczby rządzą światem. Nad tym wszystkim jest jeszcze niebotyczna cena… Całkiem nieźle wypada w pełni spontaniczna scena, w której to zupełnie przypadkowo Hammond natyka się na akurat idealnie ustawionego do wyścigu Jamesa Maya w ślicznym czerwonym Ferrari, które przegrywa z kretesem. To ta klasyczna część każdego odcinka, której nie można się szczególnie czepiać. Czepiać się za to można oczywiście Conversation Street, niemającym ponownie wiele wspólnego z motoryzacją. Początek jest co prawda obiecujący, ponieważ pojawia się teoretycznie mnóstwo zapowiedzi nowych supersamochodów – w tym produkowany w Gliwicach polski Arrinera Hussarya – ale im dalej w las, tym gorzej. Pomijając fakt, że Clarkson i spółka nie wierzą w sukces produkowanych w szopach aut, dalsza cześć Conversation Street to już tylko rozmowa kompletnie zjeżdżająca z motoryzacyjnych tematów, zahaczając o rejony mocno niesmaczne. Tak, to bardzo interesujące, że amerykańscy piloci malują na niebie nieprzyzwoite obrazki. Tyle słów związanych z ludzką anatomią jeszcze w żadnym odcinku tego sezonu nie padło. Niepotrzebne i bez sensu, tracąc czas antenowy. Zdecydowanie lepiej wypada krótka opowieść o tankowaniu samochodu w trakcie jazdy w wykonaniu Maya i Hammonda. Panowie, nie przejmując się faktem, że nie tankuje się uruchomionego samochodu, postanawiają stworzyć mobilne stacje benzynowe. Pierwsza wersja to oczywista katastrofa, która mogła zabić wszystkich w promieniu stu metrów, wliczając w to Hammonda, mającego ogromnego pecha w tym sezonie. Wersja druga, przyznaję, doprowadziła mnie do śmiechu przez łzy – tak, wiem, chińscy cyrkowcy skaczący na auto w trakcie jazdy z wielkim kanistrem benzyny na plecach to tak wielka bzdura, że aż ciężko w nią uwierzyć, ale wygląda tak pociesznie! Dopóki oczywiście znów nie następuje eksplozja. Trzeci pomysł o wielkie dziwo działa – dziwna lotniskowa maszyna do nie wiadomo czego sprawdza się znakomicie, co nie oznacza oczywiście, że wkrótce takie potworki będą tankować samochody na naszych autostradach. Całe szczęście… Prowadzący wykazują się po raz kolejny ogromną kreatywnością, należy też odnotować, że w końcu któraś z ich szalonych idei w końcu działa. Wisienką na torcie tego odcinka jest zdecydowanie część finałowa – dokument przedstawiający rajdowy pojedynek pomiędzy czteronapędowymi Audi oraz Lanciami z napędem na dwa koła w 1983 roku. Jeremy Clarkson przedstawia kulisy tego niesamowitego sezonu WRC, o którym pewnie mało kto słyszał. Wypowiadają się również kierowcy wtedy jeżdżący, a widz słucha niedowierzając, na jakie pomysły wpadali szefowie Lancii, aby tylko wygrać z przeciwnikiem, mającym już od początku przewagę technologiczną. Czasem najważniejsze rozgrywa się nie na drodze, a przy biurku, w trakcie studiowania przepisów i zasad wyścigów WRC. Clarkson zwraca w końcu uwagę na ten prosty fakt, że jeżeli coś nie jest wprost zabronione, to można śmiało tak postępować. Wyścig po wyścigu dowiadujemy się, jak rozgrywał się ten niesamowity spektakl, no i oczywiście – jak się zakończył. Przy okazji wykorzystania autentycznych materiałów z tamtych wydarzeń można zaobserwować, jak wiele się zmieniło kwestii bezpieczeństwa – to nie do wiary, że rajdowcy nie rozjeżdżali kibiców na dosłownie każdym zakręcie. Dla odnotowania trzeba wspomnieć, że gośćmi programu tym razem są bokser Anthony Joshua oraz wrestler Bill Goldberg. Szkoda, że skończyła się era znanych aktorów, zapraszanych do Celebrity Face Off. W każdym razie, to dokumentalna część tego odcinka stanowi jego najlepszą część – nareszcie coś nowego, świeżego i autentycznie ciekawego. Czasem trzeba odpocząć od wydurniania się prowadzących The Grand Tour, którzy robią to skwapliwie w trakcie Conversation Street.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj