Brakowało ostatnio w The Grand Tour własnej inicjatywy prowadzących, czyli inżynierii rodem z garażu. Jasne, testowanie samochodów to ważny, wręcz główny aspekt programu, jednak prócz dziwnych wyzwań są te szczególnie osobliwe. Kto oglądał stary dobry Top Gear, wie, jak często Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May budowali najróżniejsze absurdalne pojazdy mające służyć ludzkości w jakimś szczytnym celu. Najczęściej cała akcja kończyła się co najmniej pożarem, ewentualnie coś się udało. Od czasu do czasu. I właśnie na takie samoróbki pewnie sporo widzów czekało. To ta najzupełniej najmniej poważna część programu, którą trzeba tylko i wyłącznie się cieszyć, zapominając o wszelkich praktycznych aspektach życia. Amfibia? Czemu nie, istnieją, ktoś je nawet kupuje i robi z nich użytek. Najszybsza amfibia w Wielkiej Brytanii? Pewnie, pod warunkiem, że to zespawane auto z silnikiem odrzutowym. Czemu nie, może się uda pobić ten rekord… Ale najpierw należy przyjrzeć się dwóm samochodom, mającym stanowić dowód na to, że te sprzed 25 lat były równie szybkie, jak dzisiejsze, co oznacza tylko jedno – postęp już dawno umarł. Clarkson omawia dwa klasyczne pojazdy, Jaguara XJ220 oraz Bugatti EB110 Super Sport. To ciekawe, że można było osiągać fenomenalne prędkości już lata temu, a współczesne samochody mogą się trochę wstydzić. Sęk w tym, że we współczesnych jest klimatyzacja i inne bajery, no i szyby pewnie sprawniej się podnoszą. Na torze oba auta wypadają jednak… strasznie słabo, przecząc dosłownie wszystkiemu, co powiedział chwilę wcześniej Clarkson. Wniosek – jednak te wszystkie bajery mają znaczenie… Ten mały fragment odcinka zatytułowanego Breaking, Badly wypada zatem całkiem interesująco. Kiedy pojawiają się starsze maszyny, zawsze jest ciekawie. Conversation Street trzeba pochwalić za w pełni motoryzacyjną tematykę, choć prowadzący skręcają odrobinę w stronę ornitologii, kontynuując rozmowę z zeszłego tygodnia. Tak, gołębie i kosy są szybkie. Szybsze od amfibii stworzonej z Suzuki Jimny motorówki i paradoksalnie, rosyjskiego silnika odrzutowego. Ambitni prowadzący postanawiają po raz kolejny połączyć ląd i wodę (to zawsze były moje ulubione odcinki Top Gear, śmiałam się przy nich do łez), starając się stworzyć pojazd godny pokonać brytyjski rekord prędkości amfibii na wodzie (około 62 km/h). Pierwsza wersja to oczywiście ukłon w stronę widzów, spragnionych komedii, porażki, podtopień i zgonów. Hammond po raz kolejny postanawia przeżyć, dając pole do popisu kolegom. Oczywiście nie chce się wierzyć, że panowie nie przewidzieli, iż to wyjątkowo mało opływowe dzieło z silnikiem, którego moc młóci głównie powietrze, ma szansę pobić cokolwiek. Zdumiewa za to, jak wolna okazuje się ta amfibia – około 5 km/h! Ciężko się nie zaśmiewać do rozpuku, kiedy Hammond piechotą wyprzedza technologiczne cudo techniki, mogące pozabijać wszystkich wokoło. To miało się nie udać, nie sądzę jednak, żeby komukolwiek taki obrót spraw przeszkadzał. Śmiech to zdrowie. Wersja druga wiekopomnego dzieła to z kolei dziecko Maya i Hammonda, mające równie zabójcze skłonności, jednak już znacznie szybsze. Bond Bug, trzykołowe autko przynajmniej od biedy przypomina motorówkę, no i jednak ku zdumieniu wszystkich, bije rekord prędkości amfibii na brytyjskich wodach (ok. 77 km/h). Brakowało mi właśnie w The Grand Tour od czasu takich garażowych ustrojstw, mających nie rozlecieć się do samego końca odcinka. Celebrity Face Off po raz pierwszy w tym sezonie prezentuje się skrajnie odmiennie niż zazwyczaj. Już wystarczy fakt, że gośćmi programu są iluzjoniści Dynamo oraz duet Penn Jillette i Teller. Ich sztuczki nie zwalają z nóg – na szczególne cuda brakuje po prostu czasu – ale i tak panowie prezentują się nader sympatycznie. Zdecydowanie większej uciechy dostarczają jednak ich popisy na torze, nie przypominającym niczego, co wcześniej widzieliśmy. Błoto pośniegowe oznacza czasy naprawdę kiepskie, jednak taka odmiana jest całkiem miła – zielona trawa i słoneczko już się przejadły. No i mamy dowód na to, że nawet w Wielkiej Brytanii pada czasem śnieg. Dziewiąty odcinek sezonu to spora dawka szaleństwa – raz na jakiś czas można poszaleć, nawet z gośćmi programu. Najlepsze dopiero przed nami, ponieważ wiadomo już, że 11. odcinek sezonu oznacza to, co wszyscy lubią najbardziej, czyli odcinek specjalny… Zanim jednak trafimy do Mozambiku, czeka nas jeszcze wycieczka do Kanady.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj