The Knick po 5 odcinkach (z planowanych 10) wykrystalizował już spójną formułę: to wielowątkowa opowieść o dwóch rewolucjach. Pierwsza rozgrywa się w skali społeczeństwa, które powoli, w bólach i nie bez oporów uczy się akceptacji inności, szacunku dla kobiet oraz pojęć takich jak równość i sprawiedliwość. Choć trzeba przyznać, że na chwilę obecną obserwujemy wciąż bardzo, bardzo wczesne stadia tych zmian. Druga to radykalny postęp, jaki za sprawą dra Thackery’ego i jego współpracowników dokonuje się na polu medycyny – tutaj aktualnie sukcesów jak na lekarstwo. Podobnie jak zmiana schematów myślenia nowojorczyków z początku XX wieku, przełom jest trudny, a w drodze do niego przelane zostanie mnóstwo krwi. Wielkość jest jednak na wyciągnięcie ręki - i właśnie to napędza postać Clive’a Owena.
[video-browser playlist="633268" suggest=""]
Ten niewątpliwe jest największą gwiazdą i twarzą produkcji, odcinki 4 i 5 pokazują jednak, że nie jest to bynajmniej wyłącznie jego historia – coraz większy ciężar kładziony jest na postacie drugoplanowe i ich opowieści, na budowanie relacji między nimi, z czego zdecydowanie najciekawszy okazuje się pokraczny "związek" krewkiego kierowcy ambulansu i siostry zakonnej. Poza tym, jak wcześniej, najjaśniej błyszczy Andre Holland w roli Edwardsa, przez co w coraz większym stopniu odnosi się wrażenie, że to Thackery jest tłem dla swojego czarnoskórego podwładnego, którego droga do równości staje się najlepszym wątkiem The Knick.
Czytaj również: Abigail Spencer i Keira Knightley w 2. sezonie serialu "Detektyw"?
Przy okazji serialu Soderbergha nie można jednak nie wspomnieć o stronie technicznej: doskonałej pracy kamery, klimatycznej grze świateł i ścieżce dźwiękowej – wybór współczesnej muzyki elektronicznej jako podkładu dla historii sprzed 100 lat okazał się błyskiem geniuszu. Obecnie nie widzę w telewizji lepiej zrealizowanej produkcji.
Aktualnie trudno w ogóle na małym ekranie znaleźć serial, który może mierzyć się z produkcją Cinemaxu.