PlayStation postanowiło ukroić dla siebie trochę filmowo-serialowego ciasta i zabrało się za ekranizację swoich największych hitów. Zaczęli od kinowej wersji serii Uncharted z Tomem Hollandem w roli Nathana Drake’a. Produkt finałowy podzielił fanów. Jedni byli zadowoleni z filmu przygodowego, inni zawiedzeni tym, jak daleko mu do growego oryginału. To jednak nikogo z Sony nie wystraszyło. Maszyna ruszyła. Niedługo premierę będzie miała serialowa ekranizacja Twisted Metal z Anthonym Mackiem i Neve Campbell, stworzona dla platformy Peacock. Ruszyły też prace nad odcinkową wersją God of War dla Amazona, Horizonem dla Netflixa czy też kinowymi filmami opartymi na Gran Turismo i Ghost of Tsushima. A teraz na HBO Max trafia pierwszy sezon serialu The Last of Us w reżyserii Craiga Mazina i twórcy gry – Neila Druckmanna. Tytuł, który swoją premierę miał jeszcze na konsoli PlayStation 3, idealnie nadawał się na ekranizację, bo miał wspaniale napisaną historię. Jednak twórca serialu Czarnobyl wzniósł ją na jeszcze wyższy poziom. Mazin potrafi znakomicie przedstawić grozę i apokaliptyczne scenariusze. Serial opowiada o świecie zniszczonym przez dziwną epidemię. Ludzkość została zainfekowana pewnym grzybem, który wywołuje mutacje, a ludzi zamienia w potwory zachowujące się jak zombie. Widzowie śledzą losy Joela (Pedro Pascal), który podejmuje się misji przeprowadzenia 14-letniej dziewczynki o imieniu Ellie (Bella Ramsey) poza teren wyznaczonej kwarantanny. Dziecko jest odporne na wirusa, co może być kluczem do uratowania świata i przywrócenia normalności. Jak to bywa w takich historiach, z pozoru łatwa misja zamienia się w nieprzewidywalną przygodę, która zajmie mnóstwo czasu i będzie wymagać sporo wysiłku. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak Craig Mazin i Neil Druckmann trzymają się materiału źródłowego. Już w pierwszym odcinku dostajemy sceny i kadry wyciągnięte prosto z gry. I wyglądają one fenomenalnie. Przejście przez opuszczony hotel sprawi, że każdemu fanowi tej serii opadnie szczęka. Nawet zremasterowana wersja gry nie wywołała u mnie takiej reakcji. Widać, że HBO nie żałowało pieniędzy, bo każda lokalizacja jest dopracowana. Dbałość o szczegóły po prostu powala. Wierni fani pierwowzoru będą pewnie narzekać na zmiany scenariuszowe. Jednak telewizja rządzi się swoimi prawami. Nie możemy oczekiwać, że The Last of Us będzie przeniesieniem rozgrywki w stosunku 1:1. Wszak to tytuł, który jest takim interaktywnym filmem, więc równie dobrze moglibyśmy poprzestać na grze. Twórcy postanowili skorzystać z okazji i rozwinęli pewne wątki. Niektóre postacie dostały rozbudowaną historię, by ich motywacje stały się dla widza bardziej zrozumiałe. Nawet Joel i Ellie zostali dopracowani. Są dużo bardziej krwistymi i emocjonalnymi bohaterami. Odnoszę wrażenie, że Joel w interpretacji Pedra Pascala jest jeszcze bardziej narwany. Świetnie się go obserwuje. Widać, że aktor w pełni rozumie motywacje swojej postaci i potrafi sprzedać to na ekranie. Nowa kreacja Pedra przemawia do mnie bardziej niż ta z Mandaloriana. Mają one dużo cech wspólnych, ale ta z The Last Of Us jest lepiej dopracowana, dzięki czemu aktor może się wykazać swoim talentem. W pierwszym sezonie dostajemy dużo emocjonalnych scen pokazujących pełen wachlarz możliwości Pascala. Po tej produkcji widzę, że jego potencjał nie był wcześniej wykorzystywany. Po prostu nie można było wybrać lepiej na castingu. Podobnie jest zresztą z Bellą Ramsey jako Ellie. Aktorka przeszła naprawdę długą drogę od Gry o tron. Jej umiejętności aktorskie znacznie się rozwinęły. Ramsey świetnie rozumie sytuację, w jakiej znajduje się jej bohaterka, a także świat, w którym przyszło jej żyć. Wie, że ludzie widzą w niej kogoś w rodzaju zbawiciela i tak naprawdę w nosie mają jej dobro. Interesuje ich tylko odpowiedź na pytanie, na czym polega sekret odporności na wirusa. Dlatego dziewczynka podchodzi do wszystkich z dystansem, kryjąc się za sarkazmem i ogromną dozą nieufności. Aktorka znakomicie potrafi to sprzedać na ekranie. Jej pierwsze interakcje z Joelem to istne złoto i to, za co fani na całym świecie pokochali grę.
HBO
+9 więcej
Do tego dochodzi świetny drugi plan. Już w pierwszym odcinku poznajemy Tess (Anna Torv) – może jej występ nie jest długi, ale widzowie na pewno go zapamiętają. Aktorka znana z serii Fringe: Na granicy światów dobrze wie, jak wykorzystać swoje pięć minut. Tworzy postać pewnej siebie kobiety, która już dawno pogodziła się z losem – tym, że świat nie doczeka się happy endu. Dlatego cieszy się z tego, co ma. Do czasu. Gdy widzi szansę na zmianę, ryzykuje wszystko, by z niej skorzystać. Torv w znakomity sposób prezentuje desperację kobiety. Na pochwałę zasługują także inni bohaterowie na drugim planie. Każdy z nich ma oczywiście inne motywacje i kieruje się zgoła innymi emocjami. Jednak dosłownie każdy kradnie trochę blasku Pascalowi i Ramsey. Tak jest przynajmniej w przypadku Gabriela Luny grającego Tommy’ego Millera (brata Joela), Murraya Bartletta wcielającego się we Franka i Nicka Offermana grającego Billa. Już o tym wspominałem, ale powtórzę jeszcze raz – wizualna strona nowej produkcji HBO Max to istne dzieło sztuki. Zniszczony, opanowany przez naturę świat, a także potwory wyglądają przepięknie. Wszystko, co magicy z firmy Naughty Dog wymyślili na potrzeby gry, Craig Mazin i jego zespół zamienili w rzeczywistość. Okazało się, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. The Last of Us wygląda wybornie. Część kadrów to istne dzieła sztuki, na które można patrzeć godzinami i zachwycać się tym, w jaki sposób zostały zrobione. Moim zdaniem postapokaliptyczny świat już dawno nie wyglądał tak dobrze na ekranie. Po obejrzeniu dziewięciu odcinków jestem ciekaw, czy Craig Mazin i Neil Druckmann będą dalej tak mocno trzymać się gry i zobaczymy wydarzenia z drugiej części. A może postanowią nam tę drogę trochę wydłużyć? Pytanie nie jest bezzasadne, bo fani dobrze wiedzą, co się tam wydarzy i jakie kontrowersje ta decyzja wywołała w czasie premiery. Czy twórcy są na to gotowi, czy może mają jakiś plan awaryjny? Na przykład historię, która wydarzyła się jeszcze przed znaną nam opowieścią? Czas pokaże. Jedno jest pewne: The Last of Us od HBO Max jest jedną z najlepszych – jak nie najlepszą! – ekranizacją gry komputerowej, jaka kiedykolwiek powstała. Jeśli nie jest to tylko wypadek przy pracy, to jestem spokojny o kolejne produkcje na podstawie gier PlayStation. Amerykańska platforma po raz kolejny udowodniła, że pod względem tworzenia seriali na najwyższym poziomie nie ma sobie równych.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj