Nowy odcinek The Last of Us przedstawia nam wątek bardzo ważnych postaci z gry, czyli Sama i Henry'ego. Przy okazji oferuje mocno emocjonalny finał.
Podoba mi się sposób, w jaki twórcy
The Last of Us ukazali wątek Sama i Henry'ego, czyli bardzo ważnych postaci ze świata gry. Zastanawiałem się, czy będą w stanie oddać tę wyjątkową, opiekuńczą relację. Jak najbardziej im się to udało. Od razu można było uwierzyć w tę więź – analogiczną do tej, którą reprezentują Joel i Ellie. Myślę nawet, że jest ona o wiele lepiej ukształtowana ze względu na rodzinną relację. Sama i Henry'ego nie da się nie lubić – i to pomimo mrocznej przeszłości tego drugiego, związanej z kolaboracją z FEDRĄ. Widz może zagłębić się w ich dramat i kibicować im przez cały czas trwania odcinka. Scenarzyści dobrze przedstawili motywacje Henry'ego, dzięki czemu stają się one zrozumiałe dla odbiorcy. Ba, nawet spokojnie można się z nimi utożsamić, ponieważ chodzi o dobro rodziny.
Szanuję ciekawy zabieg dotyczący Sama – twórcy uczynili go osobą głuchoniemą, co jest odstępstwem od oryginału. Dzięki wspomnianej zagrywce otrzymaliśmy interesujące, inne spojrzenie na brutalność świata przedstawionego. Dziecięca radość życia została skonfrontowana ze sceptycyzmem i strachem Henry'ego. Obydwaj bohaterowie współgrali z Joelem i Ellie – Sam stanowił odpowiednik dziewczyny, a Henry naszego przemytnika. Tak właśnie powinno się budować narrację w serialach. Postacie drugo- czy trzecioplanowe muszą w jakiś sposób wpływać na psychikę tych głównych. I tak było właśnie w najnowszym odcinku. Sekwencja, w której Henry najpierw zabija zarażonego Sama, a potem popełnia samobójstwo, po prostu mnie zmiażdżyła. Zastanawiałem się, czy przez to, że grałem w pierwowzór, inaczej odbiorę finał ich wątku. Jednak twórcy sprawili, że ładunek emocjonalny był ogromny. Wątek naszych braci pokazał, jak można zaprezentować mrok i piękno, aby współgrały ze sobą.
Melanie Lynskey po raz kolejny udowodniła, że znakomicie czuje się w roli Kathleen, liderki ludzi w Kansas City. Aktorka cały czas pokazuje, jak świetnie za pomocą niuansów ogrywać demoniczność postaci oraz jej pozytywne cechy. Taki rodzaj niejednoznacznych czarnych charakterów doskonale sprawdza się w produkcjach telewizyjnych. Twórcy
The Last of Us są tego świadomi. Kathleen to bardzo dobrze napisana antagonistka, którą nienawidzimy (np. w scenie, gdy rozkazuje zabić kolaborantów), ale też jej współczujemy (wątek dotyczący brata Kathleen). Nie ukrywam, że chciałbym, aby jej wątek został rozwinięty w kolejnych odcinkach czy seriach. Dlatego bardzo szkoda mi było, gdy twórcy postanowili ją brutalnie uśmiercić. W tym pożegnaniu nie było żadnego napięcia czy emocjonalnego ładunku, na który zasługiwała.
Twórcy
The Last of Us nie stawiają na widowiskową akcję, a na kameralne sceny. Omawiany epizod udowadnia, że akcja wcale nie musi przeszkadzać w prowadzeniu narracji, a naturalnie się z nią przenikać i stanowić o jej sile. Świetnie widać to w scenie wyciągniętej prosto z gry, czyli starcia bohaterów ze snajperem, które później zamienia się w prawdziwą bitwę ludzi przeciwko zarażonym. Sekwencja znakomicie łączy rozwój wątków postaci (przede wszystkim Sama i Henry'ego) z epickim sznytem. Jednak wspomniana widowiskowość nie przykrywa fabuły – jest elementem, który ją napędza. No i w końcu twórcy dali nam trochę więcej zarażonych, szczególnie znanego z gry purchlaka. Zastanawiałem się, jak wykorzystają go w produkcji. Nie zawiodłem się na nich – to było naprawdę dobre.
Nowy odcinek
The Last of Us był najbardziej widowiskowym pod względem akcji. Twórcy nie zapomnieli również o dobrym rozwoju wątków postaci. Polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h