The Mandalorian pozytywnie zaskakuje na pewno w jednym aspekcie: zabiera nas na Tatooine! Pierwszy raz po wielu latach od czasu wydarzeń z Nowej nadziei i Powrotu Jedi powraca na kultową planetę, by zobaczyć, czy się jakoś zmieniła po latach. Zdecydowanie ta zmiana jest odczuwalna w Mos Eisley (to samo miasteczko z części IV, a wspominana jest też Mos Espa z prequeli), gdzie Mandalorianin udaje się do kultowej kantyny, która jest teraz... opuszczoną dziurą. Pewną zabawną ironią jest  droid-barman, bo jak pewnie wielu pamięta, to miejsce, gdzie droidów nie obsługują. To przecież usłyszał C-3PO w Nowej nadziei. Brawa należą się ekipie od scenografii, która perfekcyjnie odtworzyła wygląd Mos Eisley i kantyny, jakby kręcono te sceny w tym samym miejscu co ponad 40 lat temu. Za sterami odcinka stoi Dave Filoni, który stworzył i reżyserował dwa seriale animowane oraz pierwszy odcinek The Mandalorian. Nowy epizod pokazuje, że brakuje mu doświadczenia w prowadzeniu aktorów na planie, które wygląda inaczej niż w pracy z dubbingiem przy animacją. Coś zgrzyta przy pani mechanik oraz młodym łowcy nagród; ich zachowanie, dialogi wydają się dziwnie sztuczne, wykalkulowane i nie mają tej lekkości, którą mogliśmy oglądać w poprzednich odcinkach. Ming-Na Wen w roli zabójczyni oczywiście się sprawdza, bo aktorka z klasą potrafi grać twarde wojowniczki, ale to zbyt mała rola, by pozostałe wady gdzieś zniwelować. 
fot. materiały prasowe
+2 więcej
Przez to też cały odcinek ma trochę mniej energii, brawury i przygodowego klimatu. Filoni prowadzi historię w swoim stylu, ale czuć, że to nie porywa, bo brakuje temu werwy i pazura. Nie zrozumcie mnie źle - pomimo wszelkich wad rozrywka ma satysfakcjonującą jakość, ale odstaje poziomem od pozostałych odcinków. Podróż śmigaczami przez pustynię, Dewback z martwym jeźdźcem, hełmy szturmowców na palach, droidy-mechanicy z prequeli czy starcie z celem to dobre pomysły i nieźle je zrealizowano. Mando zachowuje się trochę naiwnie wobec dzieciaka, ale jednocześnie jest to zrozumiałe - idzie na kompromis, bo potrzebuje kredytów, lecz ostatecznie nie waha się zabić w mało honorowy sposób. Młody łowca nagród to jednak kiepska postać, sztuczna i zagrana w sposób dziwnie banalny i irytujący. Zachowanie bohatera było tak oczywiste i przewidywalne, że jedynie podkreśla problem Filoniego w roli scenarzysty i reżysera. Trzeci odcinek w reżyserii Debory Chow z walką z łowcami nagród i uratowaniem Baby Yody był niezwykle przewidywalny, ale sposób realizacji sprawiał, że klimat i akcja wszystko nadrabiały. Nie miało to znaczenia. Filoni jednak nie potrafił osiągnąć tego samego. Baby Yoda ma o wiele mniejszą rolę w tym odcinku i jest to wręcz występ epizodycznym, ale nadal uroczy pomimo tego, że nie tak memogenny. Bynajmniej nie jest to problemem, bo choć maluch jest największą zaletą The Mandalorian, warstwa rozrywkowa działa na wielu innych płaszczyznach. W tym przypadku reżyser nie potrafił ich zgrabnie połączyć, dając rozrywkę solidną, diametralnie nie zaniżającą poziomu serialu, ale zarazem odstającą jakością i mało porywającą. Zbyt dużo "ale" w tym odcinku, by powiedzieć, że było bardzo dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj