The Mandalorian ma określoną tzw. proceduralną formę opowiadania historii, która oczywiście jest całkowicie sprzeczna z oczekiwaniami i standardem największych i najlepiej ocenianych tytułów. Wiemy, że w tym wszystkim jest ten większy wątek związany z Baby Yodą, ale nadal jest on w tle. Wszystko więc wskazuje, że to się zmieni w ostatnich dwóch odcinkach lub nawet w samym finale i wówczas to będzie klucz do tego, jak wypadnie cały sezon i przygotowana na niego historia.  Zawsze oczekiwałem po The Mandalorian głębszego wejścia w świat przestępczy świata Gwiezdnych Wojen. Do tej pory trudno było o satysfakcję, bo poza poznaniem łowcy nagród i zasad panowania w gildii, ten aspekt nie stanął na drodze Mandalorianina. Nowy odcinek to zmienia i dobrze też rozwija przeszłość tytułowego bohatera. Udaje się on na stację, gdzie jest zbir, z którym kiedyś działał na różnych nielegalnych robotach. Takie spojrzenie w świat rzezimieszków jest w miarę udane, satysfakcjonujące i różnorodne - nawet jeśli te postacie są mocno utrzymane w stereotypach, to w tym danym aspekcie pasują i się sprawdzają. Duża zasługa w tym nieźle dobranej obsady: Bill Burr (Mayfield), Clancy Brown (Devaronianin Burg), Xi'an (Natalia Tena z Gry o tron jako Twi'lekanka) oraz Richard Ayoade (droid Zero). The Mandalorian nie oferuje kompleksowo rozbudowanej fabuły, ale raczej inspirując się klasykami gatunku, opiera się na prostocie, tak jak pierwsze kinowe filmy. Dlatego wiemy, że ekipa bandytów, z którymi Mandalorianin musi udać się na akcję, to taki zbiór postaci z gier RPG - twardy strzelec, osiłek niczym tank oraz zwinna zabójczyni. Plus za wprowadzenie postaci innych ras, czego jak wspominałem, brakuje w kinowych filmach, więc mamy tutaj Twi'lekankę oraz Devaronianina; rasę, którą pierwszy raz widzieliśmy w Nowej nadziei w kantynie Mos Eisley. Dobra grupa, która w świecie serialu i poprzez powiązanie kobiety z przeszłością nadaje tej historii  znaczenie i pomimo przewidywalności, oczekiwanego wysokiego poziomu rozrywki. To właśnie jest różnica pomiędzy Rickiem Famuyiwą, reżyserem tego odcinka, a Dave'em Filonim, twórcą poprzedniego. Widać, jak z prostej historii potrafi wykrzesać energię, napięcie i emocje. Pokazuje, że ma ona pazur, gdy trzeba, a nawet dobre komediowe wyczucie czasu (oburzenie strzelca, że nie był szturmowcem w Imperium bardzo trafne!). To miejsce, w którym też twórcy trochę puszczają oko do widzów (nawiązanie do Gungan czy nikłej jakości kasyna Canto Bight z Ostatniego Jedi), ale przede wszystkim czuć w tym sporo luzu, bo Famuyiwa udowodnia, jak można dobrze prowadzić narrację bez zadęcia, z naciskiem na akcję i pokazanie czegoś innego w świecie Gwiezdnych Wojen. Umie bawić się prostymi schematami i dzięki temu spójność opowieści jest odczuwalna, a rozrywka przednia. Cały napad na więzienie Nowej Republiki to też test charakteru Mandalorianina. Wiemy, że bohater zmiękł przez wpływ Baby Yoda i w jakimś stopniu ten odcinek to potwierdza. Tylko czy aby na pewno? Wiemy, że Mandalorianin ma określony kodeks moralny swojej kultury, którego się trzyma od kiedy go poznaliśmy. Nie ma problemu ze strzelaniem w plecy czy zabijaniem, a nawet zrzucaniem śmierci na swojego dawnego druha. Dlatego też fakt, że gdy przychodzi co do czego, nie zabija zbirów ze swojej ekipy, tylko zostawia ich w więzieniu Nowej Republiki, nie jest do końca taki sprzeczny z tym, kim on jest. Nigdy nie było mówione, że Mandalorianin to zimnokrwisty zabójca, bo to zawsze miał być ktoś inny przez kulturę, z którą jest związany. Łowca nagród to nie to samo, co zwykły bandzior z Tatooine zabijający za garść kredytów. Dobrze to czuć w scenie ze strażnikiem więziennym na statku, którego gra Matt Lanter, czyli głos Anakina Skywalkera z Wojen Klonów.
fot. Disney+
+4 więcej
Odcinek ładnie pokazuje wojownicze talenty Mandalorianina. Począwszy od jego świetnie nakręconego starcia z grupą droidów strażniczych, skończywszy na porachunkach z ekipą, która go oszukała. To jest ta postać, którą oczekujemy na ekranie - skuteczna, efektywna i wzbudzająca przerażenie u swoich wrogów. Czuć w tym trochę nawiązanie do filmu Obcy - 8. pasażer Nostromo poprzez budowanie paranoi i paniki na obliczach bandytów znajdujących się w mrocznych korytarzach statku i robienie z Mando wspomnianego Obcego, który ze śmiertelną skutecznością rozprawia się ze swoimi przeciwnikami. Chyba najbardziej satysfakcjonująca była walka z Devaronianem, która skończyła się zaskakującym rozwiązaniem z drzwiami. Zresztą sam finał też pokazał pewną bezwzględność bohatera, który nie miał problemu z nasłaniem wojsk Nowej Republiki na placówkę swojego dawnego kompana. Krótki nalot X-Wingów stał się przez to dobrym i spełniającym swój cel rozwiązaniem. Taka kropka nad i dobrego odcinka. Zresztą ta scena to też jeden wielki zabawny easter egg, bo piloci grani są... przez reżyserów serialu, czyli są to Dave Filoni, Rick Famuyiwa i Deborah Chow. Za takie zabawy konwencja i smaczki duży plus. Baby Yoda świadomie przez twórców jest trochę zepchnięty na drugi plan, bo - jak przypuszczam - w końcówce sezonu to znowu on będzie mieć priorytet jako centrum głównej historii. To jest dobra decyzja, bo pozwala trochę odetchnąć od malca i skupić się na bohaterze tej historii. To nie oznacza, że Baby Yoda jest nieobecny czy nic nie robi. Jego sceny z droidem zabójcą pokazują jego spryt - to, jak bez problemu unika swojego przeciwnika. Ciekawa jest ta ostatnia scena, gdy w tym momencie wydaje się, że malec chciał użyć Mocy, by się z nim rozprawić i nie zdążył. Zdziwienie Baby Yody i spojrzenie na rączkę to scena naprawdę urocza. The Mandalorian po przeciętnym odcinku przywraca jakość na odpowiedni poziom. Znów jest klimatycznie, rozrywkowo i interesująco. Wątek całkowicie poboczny, ale dzięki dobrej ręce reżysera spełniający oczekiwania i mocno osadzony w klimacie Gwiezdnych Wojen, z naciskiem na różne nowe jego oblicza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj