W The Mandalorian brakowało nieco spójności pomiędzy odcinkami. Przeważnie każdy kolejny od razu przenosił bohaterów w inne miejsce i w nową przygodę. W 2. odcinku 2. sezonu jest troszkę inaczej, bo obserwujemy, co dalej działo się z Mandalorianinem, gdy z malcem ruszył z powrotem do miasteczka na Tatooine. To dobry przykład na to, jak procentuje zabawa z Baby Yodą: grupa zbirów chcących go dorwać (pewnie Moff Gideon wyznaczył nagrodę) wywróciła ścigacz z bohaterami i poturbowała malca. I nagle wszystko inne przestaje mieć znaczenie, bo pojawią się w głowie dwa pytania. Czy nic mu nie jest?! Gdzie on tak w ogóle jest?! Można narzekać, że młody na razie jest przeważnie tylko uroczy, ale te sceny udowadniają, że jest też dla nas ważny. Baby Yoda i jego relacja z tatą jest sercem The Mandalorian, więc gdy widzimy, że ktoś trzyma wibrosztylet przystawiony do małej główki, pragniemy przelewu krwi nikczemnika. To właśnie tak, w dość prosty sposób, buduje się emocje. Cały motyw z plecakiem odrzutowym i mina malucha na końcu to bezcenne chwile, które potrafią rozbawić. Za sterami odcinka stoi Peyton Reed, znany z obydwu części marvelowskiej serii Ant-Man. To przede wszystkim reżyser komediowy, więc żartobliwy aspekt odcinka wypada całkiem dobrze. Oczywiście buduje się go poprzez Baby Yodę, który ma tym razem więcej do roboty, a także więcej samodzielności. Dużo chodzi, stara się mówić do ojca, coś pokazać. Ma też nowe kulinarne zainteresowania. Do tego natura buntownika zaczyna przejmować prym w wewnętrznej walce jasnej i ciemnej strony Mocy. Przez to też mamy zabawne sceny, jak ta, gdy młody ubzdurał sobie, że ma ochotę zjeść jajka pasażerki statku i kombinuje, jak tylko może. Czy można narzekać w momencie, gdy Baby Yoda jest swoim rubasznym sobą? Najlepsze jednak jest to, że historia z transportem żabiej pasażerki z jej potomstwem daje do myślenia młodemu. Reed całkiem zmyślnie wykorzystuje kilka bezdialogowych scen, by dać widzom do zrozumienia, że malec czegoś się nauczył i coś zrozumiał o relacji rodzic-dziecko. Jest kilka scen, w których jego mimika wiele nam mówi. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłości to będzie procentować w podejmowanych przez niego decyzjach. Wisienką na torcie komediowej otoczki odcinka jest rola epizodyczna postaci z... Ant-Mana. MCU i Gwiezdne Wojny w jednym świecie? Pewnie nie, ale zobaczyliśmy mrówkę, która wygląda identycznie jak bohater grający na perkusji w domu Scotta Langa! W tym przypadku w kantynie na Tatooine gra w karty. Kapitalny i komiczny smaczek, który na pewno rozbawi fanów.
fot. Disney+
Wyprawa Mandalorianina z pasażerką jest tylko pozornie czymś w rodzaju misji pobocznej. Zauważmy, że w odróżnieniu od pierwszego sezonu, historie obu odcinków drugiej serii prowadzą do czegoś, co ma znaczenie dla głównej fabuły. W pierwszym była to kwestia Boby Fetta, w tym cel podróży, czyli odnalezienie Mandalorian na planecie, do której lecą. Z trailera wiemy, że związek z tym będzie mieć tajemnicza postać grana przez Sashę Banks, więc choć 2. odcinek jest tylko drogą do celu, jest on jasno przedstawiony. Tego brakowało w pierwszym sezonie. W 2020 roku brakuje blockbusterów, czyli największych hollywoodzkich widowisk. The Mandalorian wypełnia jednak ten brak. Tu nawet nie chodzi o pościg X-Wingów za statkiem bohatera, który jest efekciarski. Sytuacja w lodowej jaskini to widowisko, które znów pokazuje kapitalne efekty specjalne, rozmach i napięcie. Horda pająków różnych rozmiarów - z tym gigantycznym na końcu - to innego rodzaju zagrożenie, a do tego cudnie związane z... Imperium Kontratakuje. Ściślej mówiąc: z jednym ze słynnych szkiców koncepcyjnych Ralpha McQuarriego, który wymyślił pająkowatego stwora zwanego Krykna. Na Twitterze napisano, że to nie są te pająki, ale inspiracje są aż nadto widoczne i wielu fanów niewątpliwie je skojarzy. Reedowi udało się w tym miejscu zbudować dobrze działające uczucie zagrożenia. Widzimy, że Mandalorianin jest naprawdę bez szans. Szczególnie świetnie to wyszło w scenie, w której już startował, a kolejny duży pająk zeskoczył na jego statek. Pod względem realizacji efektów specjalnych jest to widowiskowe i klimatyczne.  Same sceny w jaskini zostały też solidnie wykorzystane do pokazania relacji Mandalorianina z Nową Republiką. Historia rozgrywa się pięć lat po wydarzeniach z Powrotu Jedi. Dlatego też zrozumiałe jest podejrzewanie tajemniczych statków o sympatię z Imperium, bo resztki sługusów wciąż gdzieś tam są. Nawet solidnie wykorzystano wątek z odcinka z pierwszego sezonu ze statku więziennego, by pokazać, że to wszystko miało jakieś znaczenie i będzie ważne.  The Mandalorian daje emocjonującą i pomysłową rozrywkę. Może odcinek nie rozwinął głównej osi fabularnej, skupiając się na bardziej pobocznej misji (aczkolwiek wciąż mającej jakieś znaczenie), ale jest przygodowo, wesoło i przyjemnie. Jest to w jakimś stopniu zapychacz, jak w pierwszym sezonie, ale skoro twórcy wymyślili sobie taką konwencję i dostarczają wrażeń, czy należy traktować to jako wadę? Najważniejsze jednak, że pomimo dłuższego czasu trwania wciąż jest zachowane tempo. Niedosyt pozostawia jedynie rozbudzenie apetytu na kontynuację wątku Boby Fetta. Można czuć się trochę oszukanym, bo niewiele się dowiedzieliśmy, ale liczę, że prędzej czy później ta kwestia powróci. Mimo wszystko Baby Yoda jest małym buntowniczym berbeciem i to nadrabia wszelkie braki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj