Produkcja Gwiezdne Wojny: Andor swoją wybitną jakością sprawiła, że trudno pozytywnie ocenić niektóre seriale z tego uniwersum – zwłaszcza Obi-Wana Kenobiego i Księgę Boby Fetta. A jednak po obejrzeniu premiery 3. sezonu The Mandalorian nie mam takiego problemu. To są dwa kompletnie różne światy – pod kątem opowiadania historii, budowy akcji czy emocji – które powinny istnieć obok siebie, bo wyróżniają się na tle innych. The Mandalorian ma swoje wady, ale twórcy doskonale się bawią tym światem i gwarantują nam prawdziwą frajdę. Ten odcinek nam o tym przypomina i od razu buduje nastrój oczekiwania. Do tego dochodzi do dużej i ważnej zmiany: po raz pierwszy w Gwiezdnych Wojnach Disneya można naprawdę poczuć, że to bogata i wielka galaktyka. Widzimy mnóstwo różnorakich ras kosmitów, a ludzie (nie licząc Mandalorian w hełmach) pełnią zaledwie rolę epizodyczną.  Już pierwsze sceny premiery 3. sezonu The Mandalorian pokazują doskonałe podejście Jona Favreau do tworzenia przygody i widowiska na naprawdę wysokim poziomie. Pojawienie się gigantycznego potwora mogłoby przypominać scenę z 2. sezonu (z walką ze smokiem Krayt), ale tak nie jest! Tutaj w bój idą sami Mandalorianie, co buduje zupełnie inny klimat. Do tego trzeba pochwalić reżysera Ricka Famuyiwa, bo bezbłędnie stopniował napięcie. Trudno było tego oczekiwać z uwagi na brak postaci, z którymi bylibyśmy emocjonalnie związani. Momenty ukazujące "chrzest" młodego Mandaloriana są istotne i ciekawe. Tłumaczą, dlaczego odcięcie się od sekty jest tak ważne dla Dina. Możemy lepiej zrozumieć decyzje bohatera dotyczące tego, co jest celem fabularnym 3. sezonu. Udanie się na Mandalorę po to, by oczyścić się z grzechu, wydaje się jednak czubkiem góry lodowej. Może o tym świadczyć spotkanie z Bo-Katan Kryze (jej kampania, by przewodzić Mandalorianom i odzyskać planetę, zakończyła się totalną porażką). Czyżby twórcy chcieli, by Din został przywódcą? W końcu nawet Bo-Katan o tym mówi. Jak na razie jest to jedynie sugestia. Mam nadzieję, że Din odetnie się od tej sekty, bo to ogranicza go jako postać.
fot. Disney+
+33 więcej
Trzeba przyznać, że po seansach niezbyt udanych produkcji MCU nowy sezon The Mandalorian wydaje się odświeżający pod kątem wizualnym. Efekty specjalne budzą jak zawsze podziw. Powiedziałbym nawet, że wygląda to jeszcze lepiej niż wcześniej, bo nie daje o sobie znać sztuczność technologii Volume (może poza jedną sceną?). W wielu momentach mamy za to dobre CGI – np. podczas walki z potworem czy w trakcie starcia z piratami w pasie asteroidów. Takiego poziomu oczekujemy po Gwiezdnych Wojnach! Sceny akcji budzą emocje, mają dobre tempo i dopracowane detale. Zastanowiło mnie jeszcze to starcie z piratami – myślę, że ich powrót jest nieunikniony. The Mandalorian przypomina mi trochę grę RPG. Bohater ma główne zadanie (quest) – w tym przypadku wyrusza na wspomnianą Mandalorę – ale często pojawiają się też zadania poboczne. W premierowym odcinku udało się wszystko świetnie scalić. Próba odbudowania IG-11, czyli jedynego droida, którego Din darzy zaufaniem, to dobry wątek. Ma ścisły związek z głównym celem. Nie jest od niego oderwany, jak to miało często miejsce w poprzednich sezonach. To duży plus!  Nie jest wykluczone, że w 3. sezonie poznamy Wielkiego Admirała Thrawna, czyli potencjalnego głównego złego serialowego uniwersum Star Wars. Dostajemy scenę, która to wyraźnie sugeruje i nawiązuje do finału animacji Star Wars: Rebelianci, w której po raz ostatni widzieliśmy Thrawna i Ezrę Bridgera. Chodzi o moment lotu przez nadprzestrzeń, która przedstawia purgille, czyli istoty przypominające wieloryby. Mają one naturalną zdolność podróżowania przez nadprzestrzeń. To właśnie one w animacji zabrały wspomnianych bohaterów w nieznane miejsce, więc ich pojawienie się nie może być przypadkowe. A to – po pierwsze – doskonale buduje atmosferę oczekiwania, bo sugeruje, że możemy spodziewać się Thrawna. Po drugie – jeszcze bardziej podkreśla bogactwo tego świata, co wychodzi o wiele lepiej niż w poprzednich sezonach!  3. sezon przypomina nam, że The Mandalorian jest dobrym serialem. Daje nam dokładnie to, czego oczekujemy – widowiskową akcję, uroczego Grogu (scena z rasą Babu Frika nawet nieźle to podkreśla, bez niepotrzebnej nachalności) i dobre tempo opowiadania historii. Nawet starczyło czasu na ujawnienie, co się stało z Carą Dune po zwolnieniu Giny Carano. Za to należą się brawa dla twórców! To właśnie takie drobiazgi budują ogólną jakość tej produkcji. Do tego odcinek ma zaskakująco mało fanserwisu – a jak wiadomo, Jon Favreau i Dave Filoni mają do niego słabość. Nowy sezon może być lepszy niż dwa poprzednie. Start jest mocny i bardzo obiecujący.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj