The Mandalorian zaskakuje w trzecim odcinku. Jest nie tylko postaciocentryczny, ale też porusza ciekawe motywy związane ze sposobem funkcjonowania Nowej Republiki.
Kręciłem nosem na dwa pierwsze odcinki serialu The Mandalorian, które były wizualnie dopieszczone, zawierały dużo akcji, ale gdy opadł dym z fajerwerków, zabrakło w tym wszystkim postaci. Dalej trudno mnie przekonać do podążania ścieżką wiary przez Din Djarina po tym, co przeszedł razem z Grogu. Nie ekscytowały mnie też tak bardzo powietrzne starcia z piratami, którzy prawdopodobnie pojawili się tylko po to, by wypromować nowy serial z tego świata. Nie da się jednak ukryć, że The Mandalorian działa bardzo dobrze jako serial do kotleta, bo nie ma tutaj fabuły, którą trzeba ze skupieniem śledzić. Jeśli czasem skierujemy wzrok w stronę naszego talerza, to zapewne nic nie stracimy. W najnowszym odcinku sytuacja jest jednak zupełnie inna. Jasne, zaczyna się pretekstowym atakiem TIE Interceptorów na statek Bo-Katan, ale po strzelaninie przychodzi wyciszenie. Trafiamy na Coruscant, gdzie Doktor Pershing wdrożony został w system reintegracji, a serial nagle wymaga od nas odstawienia talerza do kuchni i większej uwagi nad tym, co dzieje się w stolicy Galaktyki.
Nie mogło być zresztą inaczej, bo wybrany do tego odcinka został Lee Isaac Chung, reżyser nominowanego do Oscara filmu Minari. Siłą rzeczy twórcy serialu powinni dać mu do realizacji odcinek skupiony bardziej na postaciach, a nie na widowiskowych scenach. W rozdziale 19. udało się wszystko odpowiednio wyważyć. Wątek Pershinga, chociaż konsekwentnie jest poprowadzony z jednego punktu do drugiego, skrywa sporą tajemnicę i zapowiada wreszcie coś ciekawego w tym świecie. Wcześniej Mandalorian – trochę jak w grze komputerowej – jeździł po Galaktyce i zbierał przedmioty. Teraz widzimy, że może rozegrać się tutaj większa i znacznie ciekawsza intryga. Nowy odcinek zaskakuje nakreśleniem pewnej perspektywy na Nową Republikę, co jest jego wielkim atutem.
Chciałoby się powiedzieć, że scenarzyści pozazdrościli Andorowi, bo nowy odcinek mocno przypomina kolejny rozdział tamtej opowieści. Akcja rozgrywa się wiele lat później – czasy Imperium minęły i nastała Nowa Republika. Okazuje się jednak, że zmieniły się tylko ubrania urzędników – są bardziej kolorowe. Korporacyjna i pozbawiona humanizmu strona pozostały właściwie takie same. Przez cały odcinek śledzimy próbującego resocjalizować się Pershinga, który jest człowiekiem idei i potrzebuje działania. Wmawia sobie, że jego badania przyniosą dobre rezultaty, ale napotyka oczywiście na przeszkodę w postaci nowych wytycznych. Jego natury nie da się zmienić tak łatwo. Program resocjalizacji proponowany przez Nową Republikę jest wadliwy, a skoro proste metody zawodzą, to urzędnicy uciekają się do ostateczności. W pewnym momencie padają znamienne słowa: "My nie jesteśmy Imperium". W Łupieżcy Umysłów puszczają Pershingowi ładne obrazki, które mają odmienić jego naturę. Jest to zaprzeczenie wszelkich ludzkich wartości, pogwałcenie niezbywalnego prawa do własnych przekonań i manipulowanie nimi, aby stworzyć "idealnego" obywatela. Czym to się różni od działań Imperium? W zasadzie niczym. Po prostu teraz sprytnie wybielają swoje działania.
The Mandalorian zaskakuje w tym tygodniu, bo jest połączeniem widowiskowych scen związanych z tytułowym bohaterem i pokazuje nam tętniącą życiem Galaktykę. Odejście od pustyni zawsze wypada korzystnie, a teraz jeszcze mamy okazję zobaczyć stolicę w czasach Nowej Republiki. Wszystko jest ładnie oświetlone i kolorowe. Można pozwiedzać muzea i zjeść kosmiczne lody. Ludzie są szczęśliwi, ale da się słyszeć słowa o zatrzymaniu się w rozwoju, co potem przecież będzie miało katastrofalne skutki przed nastaniem Nowego Porządku. Tym razem serial nie stawia wysokiego progu wejścia – nie trzeba być wielkim fanem Gwiezdnych Wojen, by zauważyć, jakimi kontrastami operuje się w tym odcinku i jak sztuczne są różnice kreowane w świadomości ludzi Nowej Republiki. Pershing pada ofiarą swoich ambicji i systemów, które nie są pod niego dopasowane. Asymilacja jest trudna, ale władze nie będą się nią przejmować. Po prostu wypiorą mózgi wszystkim, którzy nie potrafią się dostosować.
W tym wszystkim jest jeszcze postać Eili Kane, która wykorzystuje wady systemu dla swoich korzyści. Nie bez powodu wspomniany został Moff Gideon. Być może bohaterka wypełnia jego polecenia. Istnieje oczywiście szansa, że scenarzyści odkryją przed nami inne motywacje postaci, ale jest to już jakiś punkt zaczepienia. Jej zdrada była oczywista od samego początku, ale nie jest to wadą. Chodziło przede wszystkim o pokazanie, że natury ludzkiej nie da się okiełznać wytycznymi i kilkoma pytaniami serwowanymi przez androida, który sprawdza nasz poziom szczęścia. Za ten ludzki wymiar i sposób opowiedzenia tej historii w klimatach Gwiezdnych Wojen należą się twórcom brawa! Mam nadzieję, że historia Mandaloriana i Grogu będzie szła w konkretnym kierunku. Pershing dostał być może jeden odcinek, ale jego wątek został dobrze zaplanowany. To ważne, aby atrakcyjne dla oka fajerwerki z czegoś wynikały. Widzowie powinni kibicować tym postaciom i trzymać za nich kciuki, by dotarły do celu.