A przynajmniej takiego jakiego znamy. The Playboy Club sięga nie do samego czasopisma, ale do lat 60-tych, kiedy to w Stanach Zjednoczonych otwarto pierwszy klub spod znaku króliczka. Miejsca te znane były z oczywiście z dobrych imprez, alkoholu, papierosów i oczywiście skąpo ubranych kobiet. Te aspekty serial przedstawia znakomicie i co ciekawe, było sporo ciekawie zrealizowanych występów musicalowych. Miło posłuchać na przykład utwory Ike'a i Tiny Turner, zwłaszcza gdy są naprawdę dobrze wykonane. Choć może przemawia przeze mnie przesyt cukierkowych, popowych coverów z Glee. Klimat klubu, choć specyficzny, bo zupełnie nieznany widzom spoza Stanów Zjednoczonych, urzeka od pierwszych minut - w czym oczywiście pomagają wszechobecne na ekranie króliczki.
[image-browser playlist="607928" suggest=""]©2011 NBCUniversal, Inc.
Kiedy w ciągu pięciu minut mamy na ekranie pierwszego trupa szybko orientujemy się, że to nie będzie to, co myślimy. To nie produkcja o pięknych kobietach, ale gangsterski dramat. I co gorsza, niezbyt dobry. Kuleją w The Playboy Club postacie - są albo mało wyraziste, albo zwyczajnie źle zagrane. Nick Dalton grany przez Eddiego Cibriana jest nie tylko marną podróbką Dona Drapera, ale przede wszystkim wyjątkowo słabą i nudną postacią. Wedle scenariusza miał być prawdziwym samcem alfa, mężczyzną, który wchodząc do pomieszczeniu skupia na sobie wszystkie spojrzenia. Dialogi próbują nam to usilnie uzmysłowić, ale oczy oglądając sceny z Ciprianim widzą, co innego. Kuriozalne to tym bardziej, że pełne imię i nazwisko jego postaci pada co najmniej dwa razy w ciągu jednej konwersacji. Nick Dalton, nie zapominajmy. To Nick Dalton.
Gwiazdą wśród żeńskiej części obsady miała być Amber Heard, jednak i w niej trudno się zakochać. Rzucanie banałami, podkreślanie, ile musiała się nastawać, aby dojść tak wysoko (że co takiego?), naprawdę nie wzbudza w nas współczucia, lecz jedynie ironiczny uśmiech. Jej przeszłość była wspominana w każdej z scenie z Nickiem Daltonem, ale zupełnie nie wiadomo, co w niej takiego przełomowego było. Tak, w scenach z - uwaga - Nickiem Daltonem.
[image-browser playlist="607929" suggest=""]©2011 NBCUniversal, Inc.
Co ciekawe, postać grana przez Heard, Maureen, ma być pewnego rodzaju przewodnikiem w świecie króliczkowych klubów dla widza. Razem z nią odkrywamy ten mroczny świat, jego wielkie tajemnice i skandale… a nie, to było tylko hasło promocyjne. W rzeczywistości nie odkrywamy nic, tajemnic nie ma, a na skandale wciąż musimy poczekać. Pilot zdołał jedynie zarysować pewne wątki - kariery Nicka (Daltona, a jakże), pięcia się na szczyt Maureen, walczących o tolerancję homoseksualistów, czy początkowej zbrodni.
The Playboy Club musi wrzucić drugi bieg, bo szansę na dłuższy rozpęd mają tylko produkcje stacji kablowych, a NBC do takich nie należy. Samych wątków nie jest znów aż tak wiele, a każdy z nich został tylko delikatnie zasugerowany - twórcom jakimś cudem udało się wypełnić jednak tym całą godzinę. Choć może to właśnie dlatego nazwisko Nicka Daltona padało tak często.
Ocena: 5/10