Po kilku niezbyt wyrazistych odcinkach twórcy wskoczyli na właściwe tory. Widać, że mają konkretny pomysł na historię i chcą się nim podzielić z widzami. Jednak dzieje się to stopniowo: kolejne informacje są skąpo dawkowane, co jednak ma też to swoje zalety. Można na przykład powoli składać układankę w jedną całość, odkrywając sens opowieści. Do tego udało się stworzyć mroczną atmosferę, która tylko dodaje smaczku fabule i sprawia, że The Secret Circle jeszcze bardziej wciąga. Jednak największą zaletą jest zastosowanie przez twórców prawa Murphy’ego. Jeśli coś może pójść nie tak to na pewno tak się stanie i oglądając odcinek widać, że nowemu kręgowi nic nie wychodzi, nic nie idzie po ich myśli, a widz może się spodziewać raczej wielkiej katastrofy i triumfu zła, niż happy endu. Jest to całkiem odmienne podejście niż w większości produkcji, które w mają szczęśliwe zakończenie. Co prawda, w tym momencie nie wypada jeszcze przesądzać, jak potoczą się losy głównych bohaterów, ale, póki co, wszystko wskazuje na jedno. Część widowni z pewnością może to zdenerwować, ale jest to mimo wszystko dobre zagranie ekipy tworzącej nową produkcję The CW, choć trzeba przyznać, że rzadko spotykane. Dzięki temu cała opowieść zyskuje na tajemniczości.
W "Beneath" dużo czasu poświęcono relacjom między poszczególnymi członkami kręgu. Nie zrobiono tego nachalnie i sztucznie, jak było to w przypadku poprzednich odcinków, ale tym razem bardzo realistycznie. Każdej z postaci została poświęcona odpowiednia ilość czasu i nie był on na siłę przeciągany. Zostały wyraźnie ukazane sympatie i antypatie pomiędzy głównymi bohaterami. Co prawda, większość z nich była na tle miłosnym, ale zawsze to jakaś odmiana od sytuacji, gdzie wszyscy lubią wszystkich. Natomiast konflikty najlepiej zostały zobrazowane podczas sceny, gdzie członkowie kręgu grają w tzw. butelkę. Już kiedy Faye wpadła na pomysł gry, można było przewidzieć jej konsekwencje, jednak chyba nikt się nie spodziewał, że prowodyrem konfliktów będzie Diana – najspokojniejsza z dziewcząt. Ta sytuacja pokazała, jak wpłynął na nią rozpad związku z Adamem i emocje, które w niej dotąd były skumulowane musiały znaleźć ujście, a gra była doskonałym pretekstem ku temu. Równie ważne były relacje pomiędzy Cassie a Jakiem, ponieważ wpływają one na całą grupę, chociaż nie bezpośrednio. Sam schemat może i jest oklepany - przez romans uderzyć we wroga, jednak sposób w jaki Armstrong zdobywa zaufanie Blake jest niezwykły. Nie robi niczego na siłę, w decydujących momentach przerywa, jakby się bał, a do tego gra normalnego, zwyczajnego faceta. Swoją drogą, przez całą tę grę chyba sam zaczyna mieć wątpliwości, po której powinien być stronie. Czas pokaże, jakiego wyboru ostatecznie dokona. Skoro już mowa o Cassie, to nie należy zapominać, że i ona powoli jest przygotowywana do nowej roli - przywódczyni kręgu. Z odcinka na odcinek okazuje się, że posiada ona dużo większe moce, niż reszta i czuje się zagubiona w tej sytuacji. Dużo rzeczy robi intuicyjnie, starając się stawać na wysokości zadania. Jednak postępując w ten sposób zdarza jej się zaufać niewłaściwym osobom oraz podejmować błędne decyzje. Dzięki temu niezwykle miło ogląda się Britt, która przechodzi metamorfozę: od zagubionej dziewczynki do, jak mniemam, największej z czarownic. Ta droga z pewnością będzie długa i niepozbawiona wyrzeczeń, ale przez to nie mniej ciekawa.
[image-browser playlist="606980" suggest=""]©2011 The CW Television Network
Starszyzna w tym odcinku także nie zawiodła, a nawet zaskoczyła. Duet Dawn-Charles świetnie sobie radzi i realizuje swój złowieszczy plan punkt po punkcie. O ile w tej relacji dotąd przewodziła pani Chamberlain, o tyle teraz sytuacja uległa diametralnej zmianie. Już od pewnego czasu widać było, że Charlie nie lubi być popychadłem czy też chłopcem do wykonywania powierzonych mu zadań, więc jak tylko nadarzyła się okazja do zamiany ról, wykorzystał ją perfekcyjnie. Przez co oczywiście urocza partnerka nie była zachwycona. Cała sytuacja pokazała jeszcze jedną ważną rzecz. Ojciec Diany wydaje się mieć dużo więcej empatii i rozumu niż jego partnerka. Co prawda nie wystrzega się błędów, ale stara się to co robi, wykonać najlepiej jak potrafi. Ponadto dużą zaletą aktora grający rolę Charlesa jest to potrafi zagrać i kompletnego drania, jak to miało miejsce w pilocie, sługusa lub też kochającego ojca. Tego natomiast nie można powiedzieć o Dawn, która jest ewidentnie kreowana na negatywną postać. Może jest to wina scenariusza, ale jak to się mówi: zawsze można wycisnąć z tego co jest napisane ciut więcej, a tego Natasha Henstridge póki co nie pokazuje. Na pewno warto obserwować te dwie postacie, gdyż są bardzo charakterystyczne i ciekawe, jak ich losy się dalej potoczą.
Kolejny już odcinek The Secret Circle rozwinął historię Cassie Blake. Pokazał, że serial może być realistyczny, a nie sztuczny, a osiągnięto to za pomocą fatalistycznego podejścia, dobrej gry aktorskiej oraz ukazaniu prawdziwych, a nie wyimaginowanych problemów. Co prawda brak jeszcze swobody i płynności w przechodzenia z wątku do wątku i kreowania postaci, która by sprawiła, że serial mógłby zachwycać. Jednak ważne, że twórcy powoli, ale konsekwentnie, likwidują błędy wciąż, doskonaląc swoją produkcję. Jest to tylko z korzyścią dla widza.
Ocena: 7+/10