Akcja ósmego odcinka The Walking Dead była podzielona na dwa wątki. Pierwszy skupiał się na wydarzeniach w Meridian (Południku), a drugi w Alexandrii. Nie wróciliśmy do Wspólnoty, w której sprawy dla grupy Eugene’a mocno się skomplikowały. Ale to dobrze, ponieważ ta historia nie pasowałaby do tego epizodu, który bazował na mrocznym klimacie, napięciu i trudnej walce – czy to z przeciwnościami losu, czy złoczyńcami. Grupa Maggie podprowadziła hordę szwendaczy pod Meridian, żeby dostać się do środka i wyeliminować przeciwników z ukrycia. Imponuje pomysłowość tej taktyki, ponieważ wykorzystywała sposób Szeptaczy, żeby przemknąć się niezauważenie do tego schronienia. Nie miało znaczenia to, że Żniwiarze mieli nad nimi przewagę liczebną. Z kolei Pope też nie dał się wyprowadzić w pole i przygotował na grupę Maggie wybuchową niespodziankę w postaci min. Niewątpliwie dodało to dreszczyku emocji, bo bohaterowie znaleźli się blisko tych pułapek i wcale nie było oczywiste, czy uda im się przedostać pod mury bez obrażeń. Do tego Daryl pomagał swoim przyjaciołom z wewnątrz, co też trzymało w napięciu. Maggie i Gabrielowi udało się przedostać do środka i przeprowadzić dywersję, która zdynamizowała walkę, bo dzięki temu zombie wdarły się na teren Meridian. Jednak ciekawiej działo się na murach, gdzie Daryl wyjawił prawdę Leah o tym, że pomaga przyjaciołom. To wyznanie dostarczyło umiarkowanych emocji. Kobieta przejrzała na oczy, że fanatyzm Pope’a prowadzi do mordowania własnych ludzi. Zabiła go i przejęła władzę nad Żniwiarzami, dając widzom świetny cliffhanger, w którym odpala broń w stronę głównych bohaterów. Ta hwacha, którą zbudowali złoczyńcy przeciwko intruzom, okazała się świetnym pomysłem. Co prawda to nie czołg, ale i tak robiła wrażenie. Jednak widowiskowe efekty tego ataku zobaczymy dopiero w drugiej części sezonu.
fot. AMC
+45 więcej
Natomiast po tym wątku pozostaje niedosyt. Był on przewidywalny, gdy to Leah zabiła Pope’a, ponieważ Daryl od kilku odcinków próbował ją zniechęcić do swojego dowódcy, żeby się od niego odwróciła. Jedynie zaskoczyć mogło to, że postanowiła dalej walczyć jako liderka Żniwiarzy. Śmierć Pope’a nie wywoływała emocji i nie była spektakularna. Z jednej strony to dobrze, bo zginął jak normalny człowiek, a nie jako wybraniec, za jakiego się uważał. Z drugiej strony to wydarzenie po prostu nie zostanie na długo w pamięci. Pope był w końcu oryginalnym przywódcą grupy złoczyńców, a przez to zostanie szybko zapomniany. Poza tym końcówka to wzorowy przykład cliffhangera, bo zatrzymuje akcję w najbardziej kluczowym momencie dla bohaterów, gdy Leah przejęła władzę i odpaliła broń. Ale to niczego nie zmieniło w starciu ze Żniwiarzami. Działania grupy Maggie nie przechyliły szali na ich korzyść. Nie poznaliśmy końcowego rezultatu tego starcia ani się do niego nie zbliżyliśmy. Pozostaje tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać na „drugą rundę” tej walki. Z kolei wątek dotyczący Alexandrii trochę zawiódł. Twórcy wymyślili sobie, że mieszkańców nawiedzi wielka burza, jakby już ich sytuacja nie była już dramatyczna. I zamiast podążyć śladem Aarona, Connie, Carol i reszty, żeby obserwować, jak sobie radzą na zewnątrz i próbują ugasić pożar w młynie, to musieliśmy oglądać wydarzenia w domu z perspektywy dzieci. Przeżyliśmy chwilę grozy, gdy zombie próbowały dobrać się do Gracie czy dostać się do środka, ale to akurat wyglądało sztucznie i niezbyt przekonująco. Scena, w której Rosita ruszyła sama na zombie, była świetna i klimatyczna, ale króciutka. To trochę za mało, żeby zrekompensować zbędność tego wątku, nawet jeśli Cailey Fleming jako Judith znowu chwytała za serce w rozmowie z Virgilem lub gdy podnosiła na duchu inne dzieci. Tutaj też twórcy zastosowali cliffhanger, w którym dziewczynki utknęły w piwnicy, a szwendacze dostali się do domu. Nie wspominając, że nie znamy też losu postaci, które są na zewnątrz. To na pewno ściągnie widzów z powrotem, gdy serial powróci z nowymi odcinkami. Ale nie można się pozbyć wrażenia, że cały ten wątek stanowił tylko chwilowe wytchnienie dla starcia grupy Maggie ze Żniwiarzami, wypełniające tylko czas epizodu. Robił to solidnie, ale wciśnięto go na siłę, żeby nie posunąć fabuły na przód i nie wnosząc do niej nic istotnego. Choć była ku temu okazja, gdyby Virgil wiedział, gdzie udała się Michonne. Stał się takim wątkiem na przeczekanie, co rozczarowuje. Ósmy epizod The Walking Dead był dobry, jak na finałowy odcinek pierwszej tej części sezonu przystało. Był znakomicie oświetlony, co jest warte podkreślenia, ponieważ niemal wszystkie wydarzenia rozgrywały się w nocy lub ciemnych pomieszczeniach. Aktorzy grali solidnie (bardzo dobrzy Ritchie Coster i Lynn Collins), a historia też została nieźle poprowadzona. Przebieg akcji interesował, ponieważ twórcy zapewnili widzom kilka „atrakcji”, dlatego nie brakowało emocjonujących momentów. Mimo tych pozytywów pozostaje spory niedosyt, że twórcy zamykają odcinek w środku akcji z rozgrzebanymi wątkami, bez postawienia kropki nad i choćby w jednym aspekcie poszczególnych historii. Zmiana kierownictwa w Żniwiarzach też nie kończy żadnego etapu walk, bo Leah kontynuuje to, co zaczął Pope. W każdym razie serial ma jeszcze potencjał fabularny na dalszą część sezonu, żeby przyciągnąć widzów przed ekrany. Jest na co czekać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj