Twórcy serialu The Walking Dead w premierze siódmego sezonu pokazali wyjątkowe podejście do opowiadania historii. Doskonale wiedzieli, czego widzowie oczekują po tym odcinku, i powoli, stopniowo budowali emocje aż do kulminacji. To, że nie dostajemy odpowiedzi na nasze pytania w pierwszych minutach, jest naprawdę ogromnym plusem. Scenarzyści nie pozwalają nam jednak ani na chwilę nudy w oczekiwaniu na prawdę. Większość fabuły skupia się na grze Negana z Rickiem. Postać grana przez Jeffreya Deana Morgana doskonale wie, jak podporządkować sobie ludzi, a jeśli złamie przywódcę, najsilniejszą jednostkę, grupa nie będzie problemem. A Rick przecież był w roli kogoś silnego, kto jest pewny swego i swojej przyszłości. To właśnie go zgubiło i tym bardziej psychologiczna gra Negana jest w tym miejscu godna podziwu. Każdy jej kolejny etap pozwala obserwować psychiczne wypalenie kogoś, kto przecież był opoką dla bohaterów przez cały serial. Rick zostaje złamany tak perfekcyjnie, że po prostu lepiej by się tego nie dało zrobić. Zaprocentuje to w kolejnych odcinkach, bo ta postać nigdy już nie będzie osobą, którą znamy. Zadbała o to fantastycznie zrealizowana scena z Carlem, która była kwintesencją całej psychicznej destrukcji Ricka. Jakie w tym są emocje, niepewność i napięcie! Za to należą się wielkie brawa całej ekipie serialu. Czytaj także: Ofiara Negana komentuje wydarzenia z premiery 7. sezonu The Walking Dead Greg Nicotero, reżyser odcinka i zarazem spec od efektów specjalnych, buduje napięcie, jakiego dawno nie było w telewizji. Ten odcinek niezwykle wpływa na emocje, bo każdy widz The Walking Dead związany z tym serialem ogląda go ze świadomością, że ktoś zginie. Niby zawsze mamy w głowie, że jest taka możliwość, ale w tym przypadku wiedzieliśmy na pewno. Dlatego też uczucie oczekiwania towarzyszy aż do samej kulminacji, a reżyser umiejętnie to wykorzystuje i sprawia, że angażujemy się w opowieść na wyjątkowym poziomie. Każdy jej segment ma znaczenie, nie ma mowy o dłużyznach czy zapychaczach. To po prostu jest odcinek, w którym każda scena jest ważna, szczególnie gdy mamy tak charyzmatyczną postać jak Negan, w którego brawurowo wciela się Jeffrey Dean Morgan. W finale szóstego sezonu dostaliśmy zaledwie przedsmak geniuszu, z jakim rozpisano tego bohatera z komiksów. I tak naprawdę scenariusz nie jest tutaj najważniejszy, bo gdyby nie Morgan, po prostu to by się nie udało. Nie dostalibyśmy tego efektu, który budzi wielki podziw. Pierwsza scena krótkiej rozmowy Negana z Rickiem to dowód na wielkość tego serialu, tu mamy wyraźnie odczuwalne emocje i postacie, w które musimy uwierzyć. Wspomniane napięcie wręcz sięga zenitu, gdy dochodzi do ukazania sceny śmierci członka grupy Ricka. Nicotero doskonale dawkuje widzom emocje i trzyma w niepewności do samego końca. Jest to prawdopodobnie jedna z najlepiej zrealizowanych pod względem napięcia scen, jakie możemy oglądać w telewizji. Znamy bohaterów, mamy z nimi nawiązaną nić emocjonalną, więc ten moment działa w sposób wyjątkowy. Wiemy, że ktoś z grupy Ricka zginie, niepokoimy się o los jej członków i zastanawiamy się, kto będzie tą ofiarą. I nawet w tym miejscu twórcy zaskakują podwójnie, bo ta śmierć ma ogromne znaczenie. Kiedy zgodnie z oczekiwaniami zginął Abraham, tak naprawdę poczułem rozczarowanie. Ta postać nie ma żadnego znaczenia dla widzów i dla grupy. Sympatyczny, ale wydaje się, że nigdy nie miał tak emocjonalnej wagi jak ktoś, kto jest z widzami od pierwszego sezonu. I w tym miejscu jest właśnie ta niespodzianka. Wszyscy cały czas przecież myśleli, że Negan zabije jedną osobę, więc gdy Lucille zabrała też Glenna, była to ogromna niespodzianka. Z jednej strony fani komiksu mogli do tej pory czuć zaskoczenie, że to nie on zginął (w końcu w pierwowzorze to właśnie jego Negan zabija), a z drugiej dla widzów serialu jest to śmierć mająca znaczenie. To, że zabicie Abrahama nie ruszyło ich emocjonalnie tak bardzo, jak właśnie śmierć Glenna, widać też po twarzach bohaterów. Ostateczne ukazanie kulminacji z ofiarą Lucille to majstersztyk potwierdzający klasę tego serialu. Wszystko gra tutaj tak jak powinno - emocje, ogromne napięcie i niepewność, bo do samego końca nie wiemy, czy Negan skończył, czy może zginie ktoś jeszcze. Zobacz także: Zwiastun 2. odcinka 7. sezonu The Walking Dead Odcinek oglądałem o 3:30 w nocy na żywo na stacji FOX. Na wyróżnienie należy to, jak przygotowano tę emisję; było to naprawdę miłym zaskoczeniem. Przeważnie seriale w telewizji są przerywane reklamami dość często, ale tutaj było inaczej. Przez pierwsze 38 minut, kiedy napięcie sięga zenitu aż do punktu kulminacyjnego, nie było żadnej reklamy! Nic nie wybijało z rytmu, nie obniżało poziomu emocji i pozwalało w pełni zaangażować się w tę niesamowitą opowieść. Trzeba pochwalić to podejście, bo coś takiego jest bardzo rzadkie podczas emisji seriali w telewizji. Premiera siódmego sezonu The Walking Dead w żadnym razie nie rozczarowuje. Dostaliśmy to, na co czekaliśmy: wielkie emocje, napięcie i niespodziankę ( dwie ofiary Negana ). Cały hype wokół ofiary Negana tym razem nie został zmarnowany. Przed twórcami stało niezwykłe wyzwanie, któremu sprostali. Bezapelacyjnie mamy do czynienia z jednym z najlepszych odcinków serialu, w którym każda scena działa tak jak trzeba. W tym wszystkim jedynie coś zgrzyta w postaci Maggie. Nie potrafię przekonać się do emocji ukazanych przez Lauren Cohan. Możemy sobie śmiało powiedzieć, że pewnie kolejne nie będą tak dobre ani tak emocjonujące, bo po prostu tak się nie da. Twórcy wykorzystali potencjał, pokazując wydarzenia w taki sposób, za jaki fani uwielbiają ten serial. Mało który odcinek wywołuje takie emocje jak ten. Oby w całym sezonie wykorzystano to, co zostało tutaj zbudowane.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj