The Walking Dead wraca po kilku miesięcznej przerwie i od razu rzuca bohaterów w wir wydarzeń. Wszystko wskazuje na to, że akcja nabierze tempa.
Pod koniec ubiegłego roku
The Walking Dead wpadło w pewien marazm, kończąc emisję w sposób rozczarowujący. Wydaje się, że pomimo tego 7. sezon na razie trzymał wyższy i równiejszy poziom niż poprzednie. Jest w tym przemyślana historia, której czasem przytrafiają się wpadki obniżające jej jakość. Nowy odcinek to potwierdza, wyrywając serial z tego marazmu. Twórcy tchnęli w opowieść nowego ducha, tak jakby cała fabuła była zależna od stanu emocjonalnego Ricka, który nadaje jej tempa. Wkroczenie na rejony polityki, negocjacji i postawienie pierwszych fundamentów pod plany walki ze Zbawcami to dobre zamysły, które mają szansę wznieść kolejne odcinki na nowe wyżyny. Niby w bieżącym nie dzieje się zbyt wiele, a kierunek rozmów Ricka z Hilltop i Królestwem jest wręcz oczywisty, ale bynajmniej to nie jest wada. Udaje się nadać fabule wyrazisty cel, do którego postawiono pierwszy solidny krok. Twórcy potrafią tym zaciekawić i odpowiednio zaangażować. Tak jak można oczekiwać po dobrym odcinku tego serialu.
Mam tak naprawdę problem z Rickiem, którego przemiana nie jest do końca przekonująca. Wiemy, że punkt kulminacyjny nastąpił w poprzednim odcinku, ale w tym widzimy jedynie starego dobrego Ricka. Brak mi w nim jakichś pozostałości rozbicia, niepewności czy stopniowego odbudowania wewnętrznej siły. Tak jakby twórcy zdecydowali się dokonać dość skrajnej przemiany bohatera, który musi wziąć sprawy w swoje ręce. I być może nie miałbym z tym problemu, gdyby gdzieś zaznaczono to zawahanie i pokazano, że on jest na drodze do odzyskania dawnego wigoru. Zamiast tego po prostu go odzyskał i jest dawnym Rickiem. Nie jest to też szczególna wada, bo brakowało dawnego, twardego Ricka i jego powrót może rozruszać historię. Jednakże po tym, jak Negan go złamał, oczekiwałbym jednak ciekawszego ukazania jego przemiany. Zabieg wywołuje mieszane odczucia.
Zgodnie z zapowiedziami Rick i spółka trafili do Królestwa, gdzie mieli audiencję u króla Ezekiela. Nadal ta społeczność ma w sobie coś intrygującego, co sprawia, że wizyta tam nadaje
The Walking Dead ciekawego wyrazu. To całe wyjęcie Królestwa jakby z innej bajki dostarcza też humoru i świeżości, bo nadal jest to coś nietypowego w tym fikcyjnym świecie. Mam nadzieję, że ten atut będzie jeszcze należycie wykorzystywany.
Motyw z materiałami wybuchowymi jest najjaśniejszym punktem odcinka. W końcu dostajemy scenę, która ma w sobie dużą dawkę napięcia, niepewności i zaskoczenia. Z jednej strony plus za przegiętą scenę z „kosiarką” umarlaków, której nie spodziewałbym się po tym serialu. Z drugiej strony minus za ponowny brak konsekwencji w zachowaniu zombie. To jak bez problemu Rick i Michonne przepychają się przez hordę, by dostać się do auta, jest po prostu przesadzone. Trupy w ogóle nie próbują ich atakować, stoją i przeszkadzają. To jest detal, który niestety rzuca się w oczy. Takich scen w tym serialu nie powinno być, bo niweczą dobre pomysły, które je poprzedzają.
Tegoroczna emisja
The Walking Dead rozpoczyna się nieźle, solidnie, ale bez szału i szoku. Pod wieloma względami jest to bezpieczny i dobry początek kolejnego etapu historii, który utrzymuje odpowiedni poziom, ale jednocześnie nie zapycha czasu odcinka niepotrzebnymi motywami. Jeśli rozwój fabuły będzie równomierny, a napięcie będzie rosnąć, 7. sezon może koniec końców być najlepszym. Z całą pewnością dobry cliffhanger może być tego obietnicą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h