The Yin-Yang Master: Dream of Eternity to nowe widowisko fantasy z Chin, które jest dystrybuowane przez Netflixa. Czy warto obejrzeć?
The Yin-Yang Master: Dream of Eternity to docelowo efekciarski film fantasy o budżecie 50 mln dolarów, oparty na chińskich powieściach. Na pierwszy rzut oka szybko można dostrzec potencjał świata przedstawionego, jego zasad czy też kwestii ukazywania magii mistrzów Yin-Yang. Jest to coś świeżego i intrygującego w gatunku fantasy.To jednak są ogólniki dobrze wyglądające na papierze lub w zwiastunie, które zostają przytłoczone przez fatalny scenariusz.
Największym problem
The Yin-Yang Master: Dream of Eternity jest sama historia i jej prowadzenie. Zamiast filmu fantasy o walce mistrzów magii ze złym demonem w formie przygodowej, dostajemy najpierw kuriozalny kryminał na zasadzie: "kto zabił jednego z mistrzów w zamkniętej przestrzeni?". Być może nie byłoby to takie złe, gdyby nie fatalna reżyseria, która w pierwszej scenie wręcz krzyczy do widza: Patrz, to jest czarny charakter i winowajca. Samo "śledztwo" to szereg banałów. Nie wiadomo, jakie dokładnie były zamiary twórców. Cała historia w dużej mierze skupia się na relacji mistrzów Bayo i Qingminga, której bliżej do romansu niż przyjaźni. Jest dwuznaczna i nie ma możliwości wybrzmieć prawdziwymi emocjami. Wszystkim poczynaniom postaci towarzyszy zastraszająca nuda.
Większość filmu jest pusta i sztucznie przedłużana. Najgorsze jednak, że gdy reżyser odsłania karty oczywistości swojej fabuły, rzeczywistość staje się w niej okrutnie ckliwa i smętna. Pojawiające się motywy miłości przypominają kiepskie opowiadanie fanowskie o pustym, nastoletnim uczuciu. To jest tak okropnie powierzchowne, że aż sztuczne. Nie da się w to uwierzyć, bo wszystko jest tak łzawe, że aż niestrawne. Mówimy tutaj o całej podstawie tej historii, która zajmuje większość tego filmu, więc siłą rzeczy bliżej tej produkcji do kiczowatego melodramatu (przy którym
Moda na sukces to głębia miłosnych dylematów), a nie widowiska fantasy.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że gdy dochodzi do scen akcji, widać budżet i niezłe pomysły. Mamy dużo magii, demony, gigantycznego, złego węża oraz Strażników Duszy z supermocami, którzy toczą efekciarskie boje. Kłopot jest taki, że choć wygląda to nieźle (aczkolwiek nie jest to poziom efektów komputerowych jak w
Wędrującej Ziemi), to jest tego mało . Mamy trochę akcji na początku i w kulminacji - tyle że ta druga jest popsuta przez całą rzewliwą otoczkę. Do tego można odnieść wrażenie, że finał jest pozbawiony emocji. Mamy sceny demona-węża pełzającego przez Cesarskie Miasto i walczącego z mistrzami Yin-Yang... To powinno być efektowne i ekscytujące jak bój superbohaterów w Nowym Jorku, a jest dziwnie nudne i puste. Przynajmniej ładnie wygląda, a w tyle przygrywa klimatyczna muzyka Kenjiego Kawai, którego doskonale znają fani anime
Ghost in The Shell.
The Yin-Yang Master: Dream of Eternity zapowiadał się na świeży i pomysłowy film fantasy, garściami czerpiący z kultury chińskiej. Zamiast tego dostajemy nudny, kiczowaty fabularnie i przesłodzony melodramat, który raz zarazem marnuje ogromny potencjał tej historii. Trudno polecić to nawet największym fanom kina z Azji, a co dopiero widzom, którzy nie są zaznajomieni ze specyficznościami tej kinematografii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h