Seria Thorgal towarzyszy mi przez niemal całe świadome życie. Uczyłem się czytać na pierwszych albumach, przez długie lata z fascynacją czytałem o przygodach pochodzącego z gwiazd wikinga. Z czasem jednak za lekturę nowych albumów zabierałem się raczej z sentymentu niż rzeczywistej potrzeby, bo już za czasów późnego Van Hamme’a rzadko trafiał się album, który wywołałby szybsze bicie serca. Gdy belgijskiego scenarzystę zastąpił Yves Sente, a także zaczęły pączkować poboczne serie, pojawiła się nadzieja na przywrócenie dawnej chwały i stworzenia kompleksowego, komiksowego świata. Niestety nowy scenarzysta – podobno także pod wpływem Grzegorza Rosińskiego – stworzył zbyt rozbudowaną fabułę, która była nieprzystosowana do krótkiej, zeszytowej formy; nie pomogły także próby „podkręcenia” wydarzeń i zamiast tworzenia spójnych opowieści koncentrowanie się na ciągłym podbijaniu napięcia. Przyszła więc pora pożegnać się z Sente’em, a na stanowisku scenarzysty głównej serii zameldował się Xavier Dorison, który zanotował już przetarcie w serii o Kriss de Valnor. Zadanie miał niełatwe: w zaledwie jednym albumie pozamykać wcześniejsze wątki i przygotować pole pod już własną historię. Z tego też powodu nie wypada wydawać na temat jego pracy jednoznacznej i kategorycznej oceny… ale cóż, Thorgal. Le Feu écarlate raczej podkreśla marazm serii, a nie stanowi nowego otwarcia.
Źródło: Egmont
Komiks koncentruje się na wydarzeniach w Bag Dadhdzie, gdzie Thorgal znajduje się w niewoli, a jego syn, Aniel, przygotowuje się do wypełnienia rytuału przygotowanego przez Czerwonych Magów. Thorgal robi wszystko, by uratować syna, a w tle rozrywa się krwawe oblężenie miasta przez krzyżowców. I jeśli w tym dwuzdaniowym streszczeniu jest jeszcze odrobina sensu, to już w jego fabularnym rozwinięciu jest z tym znacznie gorzej. Przede wszystkim działania postaci są mało przekonujące, historia niezbyt ciekawa, a nadal kontynuowany trend do zwrotów akcji co kilka stron powoduje, że dochodzi do różnych, zupełnie nieumotywowanych wydarzeń mających na celu zaskoczyć czytelnika. I tak, one zaskakują, ale nie w sposób, jaki byłby mile widziany. Do tego jeszcze dochodzą patetyczne – nawet jak na Thorgala – przemowy i miałkie emocjonalnie sceny.
Źródło: Świat Komiksu
W pozytywnym odbiorze komiksu nie pomaga także strona graficzna. Rosiński coraz bardziej pogrąża się w technice malarskiej, koncentrując się co prawda na postaciach (z mniejszym lub większym powodzeniem), ale odpuszczając przy tym detale, tło. Jego wizja oblężonego miasta czy krwawych scen na ulicach jest dość sucha, by nie powiedzieć pusta. Brak kadrom mocy… a nawet punktów zaczepienia dla błądzącego po stronach wzroku. W efekcie Szkarłatny ogień to jeden ze słabszych Thorgali w ostatnim czasie – a powiedzmy sobie szczerze, poprzeczka wysoko zawieszona nie była. Pozostaje mieć nadzieję, że album ten pełni rolę grubej kreski, która ma zakończyć tę część losów bohatera, a jego dalsze przygody znowu zabłysną dawnym czarem. Na razie pozostaję w tej kwestii mocno sceptyczny, ale gdzieś w głębi duszy wiernego fana tli się iskierka nadziei, że seria się jeszcze podźwignie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj